Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus
O. Tadeusz Rydzyk, Dyrektor Radia Maryja
Splot wydarzeń rozgrywających się w „Naszym Dzienniku” w
ostatnich kilkunastu miesiącach skłania mnie do konieczności
pisemnego poinformowania Ojca, dlaczego i co skłoniło mnie do
rezygnacji z pracy w „Naszym Dzienniku” w dniu 20 czerwca
br. – oczywiście – z trzymiesięcznym okresem jej wypowiedzenia.
Otóż od jakiegoś czasu narastająca arogancja – delikatnie rzecz
ujmując – Pani Ewy Sołowiej wobec większości podwładnych, poza
nielicznymi wyjątkami, brak jakichkolwiek rzeczowych rozmów z
zespołem redaktorów, powtarzające się publiczne połajanki
podwładnych, długie pogadanki jak trzeba kochać Boga i Ojczyznę
wygłaszane na kolegiach redakcyjnych, na których brakowało
czasu na merytoryczne dyskusje, wręcz „burze mózgów”,
rosnące napięcie wśród redaktorów podsycane sprytnie
przez zupełnie bezkarną w swoich działaniach Panią Katarzynę
Orłowską-Popławską, (Pani Katarzyna cieszy się wśród zespołu
opinią niezwykle sprytnej intrygantki), systematycznie spadające
zarobki i zupełnie niejasne zasady ich określania, nieszanowanie
godności człowieka w codziennym życiu redakcyjnym i szereg innych
działań red. Ewy Sołowiej przyczyniły się do stworzenia niebywałej
zapaści organizacyjnej redakcji „Naszego Dziennika”.
Skutki tejże zapaści, niestety, widoczne są już od dłuższego czasu.
Jednak w tym roku proces destrukcji nasilił się najbardziej – Pani Ewa
Sołowiej, najczęściej powodowana przypływami niesłychanej wprost
furii, wyrzuciła z pracy wielu ludzi, którzy w jej oczach w
ciągu kilku minut okazywali się nieprzydatni. Wręcz ogłaszała ich
zdrajcami „Naszego Dziennika”. Tylko w tym roku redakcję
opuściło, bądź za chwilę opuści, kilkanaście osób. Są to osoby
bądź to wyrzucone w stylu ( Panie Piotrze, Romku etc. proszę w 5
minut opuścić redakcję – niesłychane!), bądź są to osoby, które
odchodzą same, czyniąc to na znak protestu przeciwko deptaniu
godności człowieka. Po jakimś czasie „postoju na bruku”
znajdują sobie pracę. Cóż mają niby czynić – rozpaczać i
błagać Panią Ewę Sołowiej o pozwolenie powrotu pod jej autorytarne
rządy. Po co? Wiem, że w chwilach refleksji po takim wybuchu
gwałtownych uczuć pewnie chciałaby odwrócić sytuację i czas.
Czemu zresztą Pani Ewie wcale się nie dziwię.
Dlatego zadaję sobie pytanie: jak to możliwe, aby dorobek „Naszego
Dziennika” mozolnie budowany przez ostatnie 9 lat, był tak
gwałtownie marnotrawiony w ostatnich miesiącach poprzez
nieodpowiedzialną politykę personalną, dziwaczne formy zatrudniania
itp. Do czego to może doprowadzić? Strach pomyśleć.
Ludzie, którzy pozostają w redakcji są już na granicy wytrzymałości
nerwowej. Za chwilę tam może się stać coś niedobrego! Pani Ewa
Sołowiej zupełnie nie radzi sobie m.in. z polityką kadrową. Pomijam
fakt, że tak doprawdy nigdy jej nie było. Myślenie, że dzisiaj ludzi
można bezkarnie wyszydzać, wyrzucać i wymieniać, jak zużyte robocze
rękawiczki budzi tylko litość. Arogancja wobec pracownika to błąd!
Takich działań w żaden sposób nie da się wszczepić w podstawy
cywilizacji łacińskiej, z której garściami chcą korzystać
przecież instytucje – dzieła o. Dyrektora. Za takie można
poniekąd uznać „Nasz Dziennik”.
Dlatego ludzie odchodzą z „Naszego Dziennika”. Jeden po drugim. A
Pani Ewa wciąż pozostaje w stanie samouwielbienia dla swojej
nieomylności, gdy gazeta ledwie dyszy.
Podsumowując: zgadzam się z celami „Naszego Dziennika”, przez lata
starałem się jak mogłem najlepiej je realizować. Jednak zmuszony
jestem zaprotestować jako katolik i Polak przeciw metodom zarządzania
zespołem redakcyjnym. Dla mnie takie metody są zupełnie niezrozumiałe
i nigdy ich nie zaakceptuję. Są obce. Nie rozumiem zatem dlaczego z
takim niezrozumiałym uporem – godnym lepszej sprawy – są
praktykowane w „Naszym Dzienniku” przez Panią Ewę Sołowiej?
Nie jestem nowicjuszem w pracy dziennikarskiej. Zaczynałem w konspiracji.
Od 1990 roku pracowałem w gazetach lubelskich, współpracowałem
z Radiem Lublin, „Naszą Polską”, redagowałem „Naszą
Wspólnotę” – polonijną gazetkę Duszpasterstwa
Polonii w Austrii.
Ojcze Dyrektorze, w „Naszym Dzienniku” pracuję od marca 1998
roku – najpierw jako korespondent, gdy jeszcze mieszkałem i
pracowałem w Wiedniu, a od 1 września 1998 roku już na etacie. Gdy
zespół redakcyjny dziesiątkowany był – tak doprawdy
najczęściej z błahych przyczyn – przez Panią Ewę Sołowiej, gdy
odchodzili doświadczeni redaktorzy, wśród pozostających
jeszcze w pracy powstawał wewnętrzny, zupełnie ludzki, zrozumiały
odruch buntu. Jednak ten bunt był skutecznie tłumiony przez strach,
aby nie być – jak to określaliśmy między sobą –
„następnym do raju”. To był ewidentny mobbing naszych przełożonych.
Mówię to uczciwie i z pewnym zażenowaniem. W efekcie aby nie być
ofukniętym, publicznie ośmieszonym, najczęściej milczeliśmy i
zamykaliśmy się w sobie, nie dając z siebie tego, co moglibyśmy dać,
gdyby takie warunki pracy były stworzone. Czyli po prostu trochę
dziennikarskiej autonomii i możliwości głośnego wyrażania myśli. Bez
narażania się na szyderstwa ze strony Pani Ewy Sołowiej czy jej
protegowanych jak Katarzyna Orłowska-Popławska, a wcześniej Hanna Budniaczyńska.
Gdy kolejni redaktorzy w tym roku otrzymali od Pani Ewy Sołowiej swoje „5
minut” na opuszczenie redakcji, przy najbliższej próbie
łajania mnie, złożyłem przygotowane wcześniej wymówienie.
Przyznam, że jak wielu innych moich kolegów – żyjąc w
ciągłym zagrożeniu gwałtownych decyzji ze strony Pani Ewy Sołowiej –
od kilku miesięcy nosiłem je przy sobie. Skorzystałem 20 czerwca br.
Uważam, że dałem z siebie wiele. Zbudowałem i redagowałem przez 8 lat Polską
Wieś – dział „Naszego Dziennika”, który
utrwalił się w świadomości Czytelników, który –
tak myślę – jest lubiany przez rolników i tych
pozostałych czytelników interesujących się sprawami wiejskimi.
Nie zasługuję, wolno mi przecież tak sądzić, na drwiny, szyderstwa i
„dorabianie gęby” przez red. Ewę Sołowiej
Sądzę jednak, że aktualne butne zachowanie Pani Ewy Sołowiej, która
sprawia wrażenie, jakby w życiu redakcyjnym nic niepokojącego się nie
działo (a jednak dzieje się ), doprowadza do kolejnych odejść
dziennikarzy, redaktorów, czy pracownic korekty. Dalej, mówiąc
skrótowo, po prostu już się nie da. I myślę tak nie tylko ja.
Wielu Czytelników „Naszego Dziennika” pewnego dnia
z przerażeniem odkrywa, że już nie ma ich gazety. Smutno mi tego słuchać.
Efektem wywołanego przez Panią Ewę Sołowiej kryzysu mogą być już tylko
bolesne straty finansowe poprzez odchodzenie Czytelników od
"”Naszego Dziennika”. Inną rzeczą jest
niewykorzystanie w ubiegłych latach niewiarygodnej wręcz szansy
szerszego „zagospodarowania” potencjalnych czytelników,
stojących trochę z boku, przyglądających się nam. To przyczyniło się
do uczynienia w ten sposób luki w prawej niszy czytelniczej,
którą z łatwością, acz na początku ostrożnie, zajął
„Dziennik”.
Brak jakiejkolwiek informacji w „Naszym Dzienniku”, np. ze
środy 27 września o prowokacji Renaty Beger i Samoobrony z użyciem
technik operacyjnych, jest zaniechaniem redakcyjnym, które
daje wiele do myślenia. Zatem nasi Czytelnicy muszą dowiadywać się z
gazet liberalnych: „Rzeczpospolita”, „Gazeta
Wyborcza” czy „Dziennik” o wydarzeniach związanych
z próbą rozmontowywania rządu. Dlaczego nie mieli możliwości
przeczytania o tych wydarzeniach ze swojej gazety? Takich przykładów
jest więcej.
To wszystko, o czym piszę potwierdza Ojca opinię z 20 kwietnia 2003
roku, jaką mogłem usłyszeć podczas naszej dłuższej rozmowy w ogrodzie
za „Domem Słowa”, że nie ma Ojciec takiego wpływu na
„Nasz Dziennik”, jaki chciałby zapewne mieć, że Pani Ewie
Sołowiej tak niezręcznie jest podpowiadane. Szczerze mówiąc –
nie dowierzałem. To było wtedy, gdy Pani Ewa Sołowiej podejmowała
próby wyrzucenia mnie z redakcji, jak kilka dni wcześniej
wyrzuciła Roberta Knapa i Artura Winiarczyka. Po tej naszej rozmowie
w ogrodzie zostałem w redakcji. Tak jak wyżej wymienieni moi koledzy.
Nawet przez jakiś czas dano mi spokój. Jednak już nigdy nie
doszło do jakiejkolwiek dłuższej rozmowy między Panią Ewą Sołowiej a
mną. Był już tylko mur.
Na koniec pozwalam sobie podziękować za wieloletnią współpracę z
Radiem Maryja i żałuję tylko, że tak nagle, bez słowa –
jakiegokolwiek – ta współpraca została – przerwana
w dniu 20 czerwca br. mimo że pracowałem jeszcze do 20 września.
Marek Garbacz |