''Radio Maryja jako fenomen społeczny''

DZIAŁANIA OJCA DYREKTORA / AGRESYWNY OJCIEC RYDZYK W TORMIĘSIE (1998) / ROZDZIAŁ III. FENOMEN RADIA MARYJA. 1. Radio Maryja


3. AGRESYWNY OJCIEC RYDZYK W TORMIĘSIE (1998)

"Ojciec Rydzyk dosłownie się na nas rzucił, mi wyrwał trochę włosów, dostałem po twarzy, koledzy mają poobcierany naskórek na rękach i twarzy" - komentował Przemysław Orcholski, dziennikarz telewizyjnej Trójki (Regionalnej TVP).

 "Nie był to atak boksera, nie mogę powiedzieć, że dostałem prawym sierpowym czy lewym prostym. Ojciec Rydzyk zrobił taki "wiatrak" rękami. Orcholski twierdzi, że duchowny wyrwał mu trochę włosów z bujnej czupryny, a na twarzy ma zadrapanie "jak po goleniu". Podobne obrażenia odnieśli dźwiękowiec i kamerzysta. Wszyscy trzej bronili bardzo kosztownej kamery i jednocześnie filmowali całe zajście. Bijatyka trwała około 15-20 sekund. Podczas scysji ojciec Rydzyk nie odezwał się ani słowem. (...) Tłum wypchnął telewizyjną ekipę za mur zakładu."

 

         Ojciec Tadeusz Rydzyk, dyrektor Radia Maryja, pobił ekipę TV Bydgoszcz. Rydzyk przybył do protestujących pracowników postawionego w stan likwidacji toruńskiego zakładu "Tormięs". Przyjechała tam też trzyosobowa ekipa TV z Bydgoszczy. - Ojciec Rydzyk od wejście machnął ręką, że nie życzy sobie filmowania. Ale mieliśmy zgodę prezesa, więc nie wyłączyliśmy kamer - tłumaczy Przemysław Orcholski, jeden z pobitych reporterów. "Nagle ojciec dyrektor wziął rozbieg i szczupakiem skoczył w kierunku kamery. Poturbował mnie i operatora. Zaczęliśmy się bronić. Ojciec robił młynek, okładając pięściami wszystkich wokół. Potem z pomocą mu rzucili się dwaj ochroniarze. Po prostu wykopano nas stamtąd" - opowiada. Reporterzy skarżą się, że obserwująca zajście policja nie interweniowała.39

Fragment relacji "Naszego Dziennika" z zakładów "Tormięs": "W momencie, gdy ojciec dyrektor próbował przejść do gabinetu dyrektora, pracownicy bydgoskiej telewizji w brutalny sposób zaatakowali ojca Tadeusza próbując filmować. Zauważyłem wtedy ruch ręki ojca Tadeusza, który chciał się zasłonić przed kamerą. (...)"

Obdukcja lekarska wykazała, że dziennikarz miała uszkodzoną lewą stronę twarzoczaszki, operator - krwiak na prawym barku, a operator dźwięku - liczne zadrapania na szyi - taką relację nadała PAP.

Około stu posłów AWS, KPN-OP, ROP i Naszego Koła w wydanym oświadczeniu wyraziło "głębokie oburzenie manipulacjami środków masowego przekazu, które wymierzone są w osobę dyrektora Radia Maryja o. Tadeusza Rydzyka". Chodzi o telewizyjne relacje z wydarzeń w toruńskim Tormięsie. Zwolennicy ojca Rydzyka twierdzą, że zasłaniając się ręką, chciał on uniemożliwić nagranie ekipie TVP. Oświadczenie podpisali między innymi sekretarz klubu AWS Kazimierz Janiak, lider ZChN Marian Piłka, AWS - owski szef komisji kultury Jan Maria Jackowski oraz liderzy Naszego Koła Jan Łopuszański i Anna Sobecka.

         Zaczęło się niewinnie. Na początku marca właściciele państwowego niegdyś Tormięsu - zakłady mięsne Sokołów S.A. i X Narodowy Fundusz Inwestycyjny Foksal - ujawnił, że zamierzają zamknąć starą fabrykę, aby postawić nową na przedmieściach. Od miesięcy firma nie była już w stanie sprzedawać swoich kiełbas. Pracowała co dziesiąta maszyna, długi wobec ZUS, urzędu skarbowego i rolników dostarczających świnie sięgały 6 mln złotych.

         Sokołów zaproponował angaże w nowym zakładzie połowie z 400 pracowników. Pozostałym zagwarantowano pierwszeństwo zatrudnienia w nowej firmie, gdy ta rozwinie produkcję. Zakończenie uboju w starym Tormięsie zaplanowano na czerwiec.40

         Odpowiedź załogi zaskoczyła właścicieli: wywieszenie flag i ogłoszenie 12 postulatów. Wśród nich między innymi "wznowienie produkcji na pełnych obrotach w starym zakładzie" i całkowita rezygnacja ze zwolnień. "W budowę nowego nie Wierzymy" - stwierdził Satława. "To mydlenie oczu, podstęp, przykrywka dla likwidacji majątku narodu".

         Kiedy Józef Satława zakomunikował prezesowi Tormięsu Zbigniewowi Trafnemu, że załoga nie zgodzi się na redukcję zatrudnienia i nowy zakład, ten przekazał mu odpowiedź właścicieli: natychmiastowa przerwanie produkcji.

         Ale produkcji nie było i tak, bo od kilku tygodni żaden hodowca - z obawy o wypłacalność Tormięsu - nie przywiózł tu świń.

         2 kwietnia pierwszym 200 osobom wręczono wypowiedzenia.  3 kwietnia około 150 osób poszło w strugach zimnego deszczu przed Urząd Wojewódzki, niosąc transparent: "żądamy wznowienia produkcji". Wojewoda zaprosił delegację protestujących na spotkanie za trzy dni. Przyjechali przedstawiciele Sokołowa i Foksalu, przyszli poseł UW Jan Wyrowiński i były szef toruńskiej "Solidarności", parlamentarzysta AWS Michał Wojtczak. Sokołów podtrzymał ofertę - nowa fabryka za miastem zatrudni wpierw połowę, potem wszystkich pracowników zlikwidowanej rzeźni. Będą gwarancje na piśmie.

         Józef Satława odmówił. Powtórzył, że sprzeciwia się podstępu, bo tylko tego można oczekiwać po sokołowskich konkurentach.

         Wyrowiński, słysząc o "konkurencji", próbował wyjaśnić: - Sokołów to prężna spółka giełdowa, a w Tormięsie produkcja zamiera od roku... Nie jesteście konkurentami. Dostając Sokołów jako strategicznego inwestora, dostaliście od NFI, który wam go znalazł, gwiazdkę z nieba. W całej branży mięsnej następuje koncentracja produkcji. Małe zakłady nie mogą już skutecznie konkurować z potentatami, więc zabiegają o dużych właścicieli. A wy co?

         Rzeczywiście, ponadstuletnia rzeźnia stojąca w centrum pobliskiej Bydgoszczy bezskutecznie próbuje przenieść się do mniejszego zakładu na przedmieściach. Nie ma inwestora, który mógłby to sfinansować. W nieodległym Inowrocławiu sytuacja podobna - zakłady mięsne, którym stuka właśnie 120 lat, szukają kogoś z pieniędzmi i nie mogą znaleźć.

         W Wielki Piątek sześcioro pracowników Tormięsu zaczęło w porozumieniu z Satławą bezterminową głodówkę. Po kilku dniach pierwsza z głodujących kobiet trafiła do szpitala. Do akcji wkroczyli politycy: pismo z wyrazami poparcia przysłał Instytut Lecha Wałęsy, a marszałek Alicja Grześkowiak spotkała się z przedstawicielami NFI.41

         O przerwanie głodówki poprosili na antenie Radia Maryja jego dyrektor. Do fabryki przyjechała lektorka rozgłośni i wtedy jeszcze posłanka AWS Anna Sobecka. Głodówkę przerwano, ale postulaty pozostały niezmienione: wznowienie produkcji w starych murach i cofnięcie wypowiedzeń. Oczywiście żadnych dalszych zwolnień.

         "Zawieszajmy protest, bo chce tego ojciec Rydzyk" - wytłumaczył rezygnację z głodówki Józef Satława.

         Znów ruszyły negocjacje - i znowu bez skutku. Z 200 osób, jakie pozostały po pierwszej serii zwolnień, 150 miało pracować do 1 sierpnia. Nie zwolniono jedynie garstki "gaszących światło" - strażników, portierów, sekretarek potrzebnych do porządkowania papierów itd. Na stanowiskach zostali też związkowcy. Wśród nich Józef Satława.

         Zdesperowani pracownicy ponownie wyszli na ulice - tym razem, przechodząc tam i z powrotem po pasach dla pieszych, zablokowali przebiegającą przed fabrycznym murem drogę Warszawa - Bydgoszcz.

         O poniechanie głodówki prosiła marszałek Alicja Grześkowiak, posłowie AWS, UW i zarząd regionu "Solidarności", który w wydanym 18 maja oświadczeniu stwierdził: "Postawa komitetu strajkowego miła charakter destrukcyjny, uniemożliwiający zawarcie jakiegokolwiek porozumienia".

         Do drugiej głodówki ostatecznie nie doszło. Zamiast pościć, pracownicy postawili taczkę dla prezesa Trafnego i skierowany do niego transparent "To twoja ostatnia godzina". 150-osobowa, pozostająca na wypowiedzeniach, załoga stawiała się przez cały czerwiec i lipiec w pracy, by wypić kawę i wymienić najświeższe wiadomości. Tymczasem nieubłagalnie zbliżał się 1 sierpnia. Foksal ogłosił formalną likwidację zakładu, a likwidatorem - z żądaniem sprzedania tego, co zostało, i spłacenia wierzycieli - został prezes Trafny. Od razu zapowiedział podwładnym, że od 1 września nie mają już po co przychodzić, bo brak zgody na nowy zakład spowodował, że z tym dniem wszyscy stają się "byłymi pracownikami".

         Pierwszym kupcem na wart ponad trzy miliony potormięsowski plac, okazały się należące w większości do Niemców Toruńskie Piwnice Win "Vinpol". 28 sierpnia w piątek zza Odry przyjechał jeden z prezesów Vinpolu - Elfrid Baatz. Do Tormięsu przybył tymczasem, by podpisać umowę z Niemcem, prezes X NFI Andrzej Jarzynowski. Transakcja miała być przeprowadzona o 10 rano w biurze Vinpolu. Kiedy Trafny i Jarzynowski przygotowywali w gabinecie tego pierwszego niezbędne papiery, kilkudziesięcioosobowa grupa pracowników, dla których piątek był przedostatnim dniem legendarnego pobytu w zakładzie, zablokowała obu panów w gabinecie. Rozmowy prezesa i likwidatora ze stłoczonymi w sekretariacie ludźmi nie dały efektów. Jedyne, co udało się wytargować Zbigniewowi Trafnemu, to wyjście do toalety w asyście pracowników, którzy podsłuchiwali pod drzwiami WC, czy szef nie próbuje otworzyć okna i skoczyć z pierwszego piętra.

         "Wchodź pan z powrotem, a my się i tak nie ruszymy" - wołały do wracającego z ubikacji likwidatora stojące w drzwiach jego gabinetu kobiety. - "Przecież wy tylko czekacie, aż znikniemy, żeby sprzedać wszystko Niemcom!"

         Trafny i Jarznowski wezwali policję. Komenda odmówiła interwencji bez pisemnej prośby z pieczątką. Faks nie wchodzi w grę.

         "No to jak mamy wam doręczyć, przecież nie możemy się stąd wydostać?!" - denerwował się likwidator. Funkcjonariusz pozostał nieugięty. Ostatecznie komenda wydelegowała mundurowego, który przyszedł i wysłuchał opinii obu stron. Kilka minut po jego przybyciu w fabryce pojawił się ojciec Tadeusz Rydzyk.

         "Jak oni na nas po policję, to my posłaliśmy po księdza" - wyjaśnił później Józef Satława

Ksiądz Rydzyk zdziwił się, widząc przed sobą policję. "Kto pana tu wezwał?" - spytał mundurowego stanowczym tonem. - "Dwóch mężczyzn uwięzionych w gabinecie, z których jeden jest, jak rozumiem, prezesem tego zakładu" - wyjaśnił funkcjonariusz. Ojciec Rydzyk zaśmiał się szczerze, słysząc te naiwne tłumaczenia, ale po chwili znowu zmarszczył czoło: w kącie stała trzyosobowa ekipa telewizji z dziennikarzem Przemysławem Orcholskim na czele.

 

Dalsze wypadki wyglądały różnie: zależnie od tego, kto patrzył i słuchał.42

 

         Oko trzymanej przez ekipę TVP kamery zobaczyło ojca Rydzyka nacierającego z wyciągniętymi rękami na operatora. Ucho kamery wychwyciło czyjeś pełne oburzenia słowa: "I to ma być ksiądz?!"

         Dziennikarz toruńskich "Nowości" usłyszał, jak robotnicy z Tormięsu wołali do księdza: "Dać im w dupę" (chodziło o części ciała ekipy telewizyjnej) i zobaczyli, że duchowny "naparł na kamerzystę."

         Reporter "Gazety Pomorskiej" zauważył, jak "ksiądz usiłował odebrać ekipie sprzęt".

         Nieobecny na miejscu zdarzenia dziennikarz należącego do redemptorystów "Ilustrowanego Kuriera Polskiego" napisał, że to robotnicy wypchnęli z pomieszczenia ekipę telewizyjną, a dyrektor Radia Maryja nikogo nie atakował.

         Autor innej gazety oo. redemptorystów - "Naszego Dziennika" - poszedł jeszcze dalej, pisząc: "To pracownicy TVP w brutalny sposób zaatakowali o. Tadeusza".

         Według posłanki Sobeckiej zajście wyglądało tak: "Ojciec Tadeusz Rydzyk zasłaniał się przed kamerą, aby przejść. W obronie Ojca Dyrektora przed agresywnymi dziennikarzami stanęli pracownicy zakładu oraz młodzież z mojego biura".

         Jedno jest pewne: młodzi przyjaciele ojca dyrektora i posłanki okazali się skuteczni. Redaktor Orcholski wraz z ekipą TVP i całym sprzętem zostali wyrzuceni za drzwi. Po chwili podobny los spotkał pozostałych dziennikarzy. Po nich wymknęli się likwidator i szef Foksalu. Pojechali do Vinpolu i tam sprzedali plac Tormięsu za 2 mln złotych.


 

39 "Życie Warszawy" z dn. 29.08.1998r.
40 "Gazeta Wyborcza" z dn. 05.09.1998r.
41 "Gazeta Wyborcza" z dn. 05. 09.1998r.
42 "Gazeta Wyborcza" z dn. 05.09.1998r.

 

DALEJ