Liberalny diabeł u Okopów Świętej Trójcy. Socjologiczna analiza fenomenu narodowego katolicyzmu w Polsce lat 90-tych.
[Strona główna] [Wstęp] [Rozdział 1.] [Rozdział 2.] [Rozdział 3.] [Zakończenie] [Literatura]

Marcin Wiatrów

Rozdział Trzeci


Mit narodowo - katolicki a ponowoczesność

Dla ludzi,którzy szargają narodowe świętości,
chcą zmieszać z błotem to,co dla nas najważniejsze -
nie będzie litości. Zabijemy ich wszystkich w sposób
na jaki zasługują. śmiechem.
[1].

3.1 W stronę socjologii symbolicznej.



Jeśli spróbować najkrócej scharakteryzować współczesną socjologię to należałoby chyba wskazać na dążność do przezwyciężenia antynomii działań podmiotowych i obiektywnych struktur. Jednym z obszarów, ciągle jeszcze potencjalnym, jak twierdzi E. Hałas, na którym dojść może do wypracowania zadowalającej syntezy, wydaje się być socjologia symboliczna, czy też procesów symbolicznych. Zachętą dla poszukiwań w tym kierunku niech będa słowa A. Podgóreckiego, który powiedział na początku lat 90-tych, komentując wyniki badań ankietowych, iż miejsce zajmowane w strukturze społecznej w coraz mniejszym stopniu tłumaczy świadomość społeczną Polaków. Socjologia symboliczna pozwala wyjaśniać świat, w którym zabrakło zewnętrznych czynników go determinujących, świat autopojetyczny. Autopojetyczność, samoreferencyjność społecznego świata dostrzega się dziś zarówno na poziomie makrosystemowym (mówiąc np., że jest podstawową cechą globalizacji), jak i na poziomie kształtowania się indywidualnych tożsamości. O samoreferencyjności wspomniane było też już w pierwszym rozdziale, jako formie przekształceń właściwej dla fundamentalizmu. Fundamentalizm ma bowiem zadziwiającą zdolność do stwarzania i artykułowania problemów, które wikłają następnie wszystkich uczestników życia publicznego w podlegające niekończącym się mutacjom spory. Fenomen polskiego narodowego - katolicyzmu można umieścić w perspektywie symbolicznej w celu wyjaśnienia dwóch co najmniej problemów. Pierwszy to rekonstrukcja mitu jakim posługują się nasi bohaterowie, historia pewnej opowieści o dziejach narodu polskiego. Drugi zaś to odtworzenie walki jaka stoczyła się w sferze symboli właśnie, w polskim życiu publicznym, na początku lat 90-tych i wyjaśnienie relatywnej porażki jaką poniosły w niej ruchy narodowo - katolickie.

Nurt socjologii symbolicznej, który szczególnie będzie nas w tej pracy interesował wyrasta z krytyki przekonania, iż symbole są autonomiczne względem swiata w jakim istnieją, co podkreślały dominujące kierunki w XX-wiecznej lingwistyce czy strukturalizm. Inspiracje do takiego podejścia odnaleźć można w historii myśli społecznej. Dla przykładu szkocki filozof moralności A. Fergusson dowodził, że symbole wskazują w jakich relacjach społecznych pozostają ludzie i jak utrwalają one porządek społeczny[2]. Dziś szczególnie głośno konieczność zerwania z autonomią symbolu i włączenia go „na powrót" do mechanizmów społecznego tworzenia i reprodukcji głosi P. Bourdieu. Krytykuje on de Saussure'owską lingwistykę, twierdząc, iż traktuje on język jak gramatyk, którego zamiarem jest badanie i kodyfikacja języka, nie zaś jak mówca, który musi posługiwać się językiem, by osiągnąć swoje cele[3]. Szczególnej krytyce poddane jest przenoszenie owych idealnych struktur językowych na kulturę i społeczeństwo. Wg P. Bourdieu „relacje językowe są zawsze relacjami siły symbolicznej, że przez nie realizują się, w sposób przeobrażony, stosunki siły między rozmówcami i - odpowiednio - między grupami, do których należą"[4] Zbliżamy się tym samym do znanej koncepcji przemocy symbolicznej P. Bourdieu, w myśl której każda wymiana językowa zawiera teoretyczną możliwość aktu władzy lub walki o tę władzę i to tym bardziej jeśli w te wymianę zaangażowane są podmioty zajmujące asymetryczne pozycje w dystrybucji określonego kapitału. Gra toczy się o dużą stawkę tj. o sprawowanie władzy symbolicznej, którą P. Bourdieu określa jako moc tworzenia tego, co jest dane za pomocą samego głoszenia, moc oddziaływania na świat przez kształtowanie wyobrażeń o nim[5]. Walkę o symboliczne panowanie w obszarze definicji i społecznych wyobrażeń, narodowy - katolicyzm przegrał. Nieprawomocność narodowo - katolickiego dyskursu, konstatowana niekiedy z zadowoleniem jako przejaw naszego zbliżenia do standardów europejskich, nie ulega dziś dla nikogo wątpliwości. Słuchacz Radia Maryja tak o tym pisze w odpowiedzi na apel ojca T. Rydzyka o nadsyłanie świadectw - „Jak Radio Maryja nawraca mnie, ciebie do Boga": „Mam 23 lata, mam na imię Darek, mieszkam w Gdańsku. Jeszcze nie tak dawno, bo około dwóch lat temu w moim środowisku Radio Maryja znałem jedynie z krytyki, drwin i żartów. Często wypowiadałem się o nim niepochlebnie choć nigdy wcześniej go nie słuchałem"[6]. To co dziś wydaje się oczywiste było jednak jeszcze kilka lat temu źródłem bolesnego rozczarowania dla wielu działaczy narodowo - katolickich, zwłaszcza tych, których określilibyśmy jako „umiarkowanych". P. Wierzbicki, redaktor naczelny „Gazety Polskiej", mówi o swoich nadziejach z czasów zakładania pisma, o wierze, że istnieje niezagospodarowana, milcząca większość umiarkowanych Polaków, raczej przywiązanych do tradycji, raczej chodzących do Kościoła, raczej nie lubiących komunizmu"[7].

Wymienienie po sobie osób tak różnych jak T. Rydzyk czy P. Wierzbicki podkreśla przyjętą w tej pracy szeroką interpretację narodowego - katolicyzmu, wymaga jednak dodatkowych wyjasnień. Z pomocą znów przyjdzie nam kategoria spopularyzowana przez P. Bourdieu; mowa tu o pojęciu pola. Oto jak on sam je ujmuje: „w społeczeństwach silnie zróżnicowanych wszechświat społeczny składa się z szeregu takich względnie autonomicznych mikrokosmosów, przestrzeni obiektywnych relacji, będących terenem działania specyficznej logiki i przymusu, nie dających się sprowadzić do tych, które rządzą innymi polami"[8]. Często by pobudzić intuicyjne rozumienie pojęcia pola symbolicznego P. Bourdieu posługuje się metaforą gry. Mamy więc stawki o które walczą współuczestnicy gry, mamy inwestowanie w grę, wspólne przekonanie o istotności gry, pewne kapitały, „karty" które przesądzają o pozycji zajmowanej w grze. Trudno by było podać jakąś skończoną liczbę pól czy też uporządkowany ich rozkład, mamy np.: pole polityczne, religijne, artystyczne, gospodarki czy atrakcyjności seksualnej. Spojrzenie na narodowy katolicyzm jako na pole umiejscowione w szerszym polu politycznym, czy też polu debaty publicznej pozwala nam uchwycić wzajemne relacje między nimi. Pojęcie pola daje również możliwość odejścia od iluzji jednorodności fenomenu narodowego katolicyzmu. Staje się dynamiczną przestrzenią walki o dominację w polu „prawdziwego patriotyzmu". Skala prowadzonych wewnątrz pola walk zdaje się pochłaniać znaczną część energii utożsamiających się z nim podmiotów. Zauważmy, iż fakt ten stał się jednym z najtrwalszych stereotypów opisujących polską prawicę. Koncepcja P. Bourdieu pozwoli nam też pełniej uchwycić znaczenie pojęcia „narodowo - katolicki". Zawarte jest w nim bowiem nieusuwalne napięcie pomiędzy polem ściśle religijnym a „narodowym". Pamiętając, iż narodowy katolicyzm jest konstytuowany przez zespolenie tych pól, powinniśmy być jednak także uczuleni na dostrzeganie odrębnej ich logiki, widoczne choćby w wypowiedziach przedstawicieli hierarchii kościelnej.

Do nasilenia się konfrontacji pomiędzy elitami symbolicznymi oraz wzrostu znaczenia tych konfrontacji na kształt porządku społecznego, dochodzi w okresach przejściowych, m.in. w związku ze zmianą ustrojową.[9] Mamy wtedy do czynienia z jednej strony z walką elit o pozycje w systemie władzy i o zasady ich uprawomocnienia, zaś z drugiej ze zdezorientowaną i przez to nieprzewidywalną w swych zachowaniach i postawach szeroką publicznością społeczną. Nie ma jeszcze teorii tego co się wydarzyło, a zaczynają już walczyć o wyznawców mity polityczne. Powstaje zatem coś, co za D. Apterem można określić mitologiką[10], czy raczej konfliktem konkurencyjnych mitologik, walką o to na jakim politycznym micie ma być osadzona polska demokracja. Czas przełomu charakteryzuje się bowiem względną znikomością sporów dających się sprowadzić do takich czy innych interesów grupowych. Aspiracje większości ugrupowań sięgają reprezentowania interesu państwa, narodu bądź wartości mających wyrażać kulturową tożsamość społeczeństwa. Dziś zdarza nam się pomniejszać wagę sporów o imponderabilia u początków polskiej transformacji, warto więc przytoczyć jakiś cytat z tamtej epoki: „Spór o kształt państwa już niedługo rozgorzeje na dobre i naprawdę nie jest obojętne, czy będzie to państwo liberalne, czy może narodowo - katolickie. Co należy wobec tego zrobić, aby przyszła Polska nawiązała do najbardziej twórczych elementów swojej tradycji, czyli republikańskiego sarmatyzmu, a porzuciła feudalną klaustrofobiczną dewocję i ubezczynniający determinizm szczególnej boskiej opieki"[11].


3.2 Mit narodu jako wspólnoty.

Tożsamość narodowo - katolicka zamieszkuje pewien ściśle określony obszar symboliczny, który określimy tu jako mit narodowy. Mit ten, choć próbuje jak i inne mity „uświęcać" swój czas, jest wytworem konkretnych warunków historycznych, w tym przypadku nowoczesności. Nim przejdziemy do jego charakterystyki poświęćmy kilka słów uwagom na temat samej kategorii mitu.

E. Tarkowska karierę tego pojęcia wiąże ze zjawiskiem antropologizacji nauk społecznych[12]. Istniejący początkowo w pracach z zakresu folklorystyki i etnografii w postaci tzw. mitu pierwotnego stał się stopniowo uniwersalną kategorią kultury, zdolną objąć zjawiska o ogromnej rozległości i różnorodności. E. Mieletiński charakteryzuje nawet współczesność mianem remitologizacji. Ma to związek z przemianami dzisiejszego świata, w którym tożsamości jednostkowe szczególnie ostro doznają nietrwałości ludzkiego świata, zmienności kultury, ulotności więzi międzyludzkich[13]. Koresponduje to ze stwierdzeniem C. Levi-Straussa, wg którego każdy mit można pojmować jako ostry protest przeciw brakowi sensu[14]. Nadający sens mit, odniesiony do tożsamości fundamentalistycznej, który ją kształtuje i jednocześnie jest przez nią kształtowany, jest więc drugą stroną ponowoczesności. M. Frybes twierdzi więc, iż podstawową funkcją jaką pełni, jest oferowanie uproszczonych, a zatem i łatwiej zrozumiałych obrazów skomplikowanej skądinąd rzeczywistości [15]. Proces, który wykreował narodowy katolicyzm w jego dzisiejszej postaci, określić można jako stopniowe załamywannie się pewnego zespołu mitów posiadających aż do tej pory realną władzę w kształtowaniu świadomości większości Polaków. Mity te ułatwiały przez ostatnie sto kilkadziesiąt lat zarówno uporządkowanie przestrzeni symbolicznych znaczeń jak i nadawanie sensu ludzkim postawom i działaniom.

Dla naszych rozważań przyjmiemy definicję mitu politycznego zaproponowaną przez H. Tudora: "mit polityczny jest opowieścią o społeczeństwie, które istnieje lub istniało w przeszłości, a teraz należy je odbudować lub należy go bronić"[16]. Spróbujemy zrekonstruować tę opowieść jak również umieścić ją pośród innych opowieści współczesnej Polski.

Sygnalizowaliśmy już odrębność w pojmowaniu ontologii narodu, jaka charakteryzuje narodowy katolicyzm w porównaniu do dominującego dyskursu czy to publicznego czy naukowego, który uwidacznia się i w tej pracy (J. Chodorowski mówi w tym kontekście o idących równolegle z operacjami polityczno - prawnymi wysiłkach teoretycznych socjologii paneuropejskiej[17]). Najogólniej rzecz mówiąc nasi bohaterowie traktują kategorię narodu po pierwsze jako byt naturalny, po drugie istniejący jak najbardziej realnie, nie dający się sprowadzić do sumy składających się nań jednostek. „Przynależność człowieka i do państwa i do narodu jest warunkiem koniecznym jego życia moralnego, bez którego nie może on osiągnąć swego celu ostatecznego postawionego przez Boga jego naturze. Naród zatem i państwo są koniecznymi bytami społecznymi. To zaś, co jest konieczne, rodzi się z natury; stąd także istnienie narodu bierze swój początek w naturalnej skłonności człowieka"[18]. Zdaniem J. Kurczewskiej naród jest przez nich „ujmowany jako naturalna grupa, bez której niemożliwe jest funkcjonowanie jakiejkolwiek zbiorowości społecznej"[19]. A. Gmurczyk stwierdza, iż „najlepsza możliwość rozwoju społeczności ludzkich może nastąpić jedynie w ramach wspólnot narodowych"[20]. Tożsamość jednostki w sposób naturalny i konieczny powinna być również tożsamością narodową.

Warto odnotować teleologiczność takiego ujmowania narodu. Narodowy katolicyzm spogląda na naród jako na część Bożego planu świata; ma on w nim do spełnienia ważne posłannictwo. Tym samym marginalizowana jest perspektywa genetyczna, (nie do pominięcia w naukach społecznych) poszukująca społecznych źródeł ukształtowania się współczesnych narodów. Każdy naród ma odmienną misję do wypełnienia i każdy jest potrzebny do istnienia całości, dlatego też „odmienności narodowe nie powinny zanikać, wprost przeciwnie, należy je zachowywać i otaczać opieką"[21]

Samo pojęcie „naród" ma mieć w języku polskim „szczególne znaczenie, nieznane innym językom. W językach zachodnioeuropejskich wyraz 'nation' jest równoznaczny z obywatelstwem, z posiadanym paszportem. Bywa rozumiany w sensie etnograficznym jako ludzie określonej mowy. Tymczasem dla nas pojęcie narodu zawiera w sobie zarówno treść rozumową jak i uczuciową. Obejmuje coś więcej niż obywatelstwo czy język"[22]. Odrębność ta nie jest przejawem polskiego zacofania, czymś czego należałoby się wstydzić i czym predzej zastąpić pojęciami z zachodnich słowników. Wprost przeciwnie: „Polskie rozumienie pojęcia narodu to określona wartość godna pielęgnacji. To coś bardzo konkretnego, bardzo pozytywnego i szlachetnego, co powinniśmy nieść w świat jako naszą ideę eksportową'[23].

Warte podkreślenia są też relacje pomiędzy narodem a państwem. Najkrócej mówiąc mamy tu do czynienia z odwróceniem porządku gellnerowskiego. Bodaj najpełniej wyraził to w często cytowanych słowach na łamach prasy narodowo - katolickiej, kardynał S. Wyszyński: „Państwo nie jest zajawiskiem trwałym na przestrzeni tysiąclecia dziejów Narodu Polskiego. Natomiast zjawiskiem trwałym jest rodzina i Naród. Dlatego Kościół w Polsce i Episkopat zawsze bazują na rodzinie i Narodzie"[24].

Polska myśl narodowo - katolicka od początku swego powstania poza nielicznymi wyjątkami dystansowała się od darwinistycznego spojrzenia na współistnienie narodów. Charakterystyczne tu jest odrzucenie przez ideologów endeckich, w latach dwudziestych XX w., koncepcji „podwójnej etyki", która odgrywała pewną rolę w okresie wcześniejszym. W myśl tej koncepcji etyka katolicka była wyłącznie etyką regulującą stosunki między jednostkami, etyką społeczną zaś wskazującą zasady jakimi powinna kierować się jednostka wobec własnego narodu, a także odnoszącą się do zasad w stosunkach międzynarodowych miała być etyka narodowa[25]. Założenie o jedności etyki stało się podstawą dla zaistnienia przekonania o wyjątkowości polskiego umiłowania ojczyzny, w którym nie może być miejsca dla idei zwalczania innych narodów. Wierność zaś temu przekonaniu wystawiać miała naród polski na śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony narodów owładniętych ideą dominacji. Wyłom od takiego podejścia prezentują niemal wyłącznie skrajne ugrupowania w rodzaju PWN-PSN, uznawane za nieprawomocne nawet w ramach samego narodowego katolicyzmu. Oto, jak ujmuje kwestię relacji pomiędzy narodami lider tego ugrupowania: „Jak rodzina ma swój dom, tak Naród ma swój Kraj, inny Naród nie może mu go odbierać. Zawsze muszą istnieć różne Narody i zawsze będą ze sobą konkurować, bo to jest naturalne i konieczne dla ogólnego rozwoju"[26].

Powróćmy jeszcze na chwilę do zagadnienia ontologii narodu głoszonej w obrębie narodowego katolicyzmu. Silnie zakorzenioną metaforą jest tu naród jako „rodzina rodzin"; Podobnie - mianem rodziny narodów - określa też się wspólnotę międzynarodową. Obowiązki wobec ojczyzny są analogiczne do tych jakie mamy wobec własnej rodziny. Tak o tym pisze R. Giertych: „Tu urodziliśmy się i wychowaliśmy. Z ojczyzną jesteśmy związani gdyż żadne wyjazdy lub próby zapomnienia nie wyrzucą z nas polskiego ducha, pewnej mentalności, specyficznego poczucia humoru, romantyzmu itp. Jeżeli więc żyjemy w jakimś kraju to jesteśmy w jakimś stopniu zań odpowiedzialni. To tak samo jak z rodziną. Możemy ponarzekać, że urodziliśmy się w rodzinie ubogiej, pokłóconej lub niewykształconej, ale będąc przyzwoitymi ludźmi musimy dbać o rodzinę i chcemy czy nie, należymy do niej. Im wyższy ktoś przedstawia typ człowieka, tym bardziej za rodzinę czuje się odpowiedzialny i mniej na nią narzeka"[27]. Ponowoczesne przemiany w kulturze przejawiają się zajmowaniem coraz bardziej wpływowych miejsc w przestrzeni publicznej debaty przez poglądy zgoła odmienne. Nie tylko naród przestaje być kategorią naturalną, to samo zaczyna dotykać rodzinę. Obrońców tradycyjnej rodziny tak kwituje jeden z uczestników redakcyjnej rozmowy w kwartalniku „Bez Dogmatu": „To jest obrona tradycji jako całości na poziomie mitu. Bo takiej tradycji, jakiej oni bronią, nie ma i nigdy nie było. Kościół mówi, że rodzina zawsze była najważniejsza, ale przecież to bzdura, bo jaka rodzina? Ta rodzina, o której się dziś mówi, to bardzo nowoczesny wynalazek. To projekt do zrealizowania, a nie przeszłość do ocalenia"[28].

Naród istnieje i „realizuje swoją dziejową misję" przede wszystkim w historii. Z problematką wyobrażeń czasu narodowego podzielanych przez „radykalnych nacjonalistów" zmierzyła się w swoim artykule J. Kurczewska. Pisze tam o współobecności dwóch odmian czasu narodowego: świętego oraz świeckiego - czasu polityki[29]. Pierwszy z nich podobny jest czasowi religijnemu, wydaje się absolutyzować istnienie narodu, którego genezy nie da się sprowadzić, jak czyni to np. socjologia, do pewnych złożonych i długotrwałych procesów społecznych. Odwoływanie się do tego rodzaju czasu jest charakterystyczne głównie dla narodowego katolicyzmu związanego z ugrupowaniami pozaparlamentarnymi. Drugi z wymienionych czasów - czas polityki - przedstawiany jest jako „ufundowany na zmitologizowanej odpowiednio do politycznych potrzeb historii i tradycji polskiej"[30]. Stanowi swoistą wykładnię narodowych dziejów, odmalowaną na tle historii cywilizacji zachodniej, ale z wyraźnie zarysowaną autonomią „polskości" wobec procesów uniwersalnych. Losy Polski zdają się być determinowane nie tyle przez te procesy, co przez pewną misję, jaką ma do odegrania w świecie Polska. Do roli tej jest predystynowana z racji swego położenia - na krańcach Europy i zachodniego chrześcijaństwa, będąc przedmurzem chrześcijaństwa Polska powołana jest w stopniu znacznie większym niż pozostałe narody do obrony pewnych stałych i absolutnych wartości. Współcześnie, choć zagrożenia zdefiniować trzeba nieco inaczej, Polsce ponownie przypada rola obrony fundamentalnych wartości, bowiem w „Europie toczy się dziś walka, walka o duszę Europejczyka, a tym samym o duszę Europy"[31]. Oto jak „teologię narodu" pojmował jeden z jej twórców, kardynał S. Wyszyński: „Naród polski świadom jest podwójnej misji, jaką otrzymał od Boga: jednej wewnętrznej dotyczącej jego samego, drugiej zewnętrznej - dotyczącej wszystkich innych narodów, całego boskiego gospodarstwa. (...) Dzięki swej tożsamości i specyfice, Polska służyć ma innym narodom, uzupełniając to, czego im brakuje lub czego brakuje całej rodzinie narodów"[32].

Tradycja romantyczna dokonała kodyfikacji naszych narodowych dziejów za pomocą symboliki religijnej. Los i dzieje Polski zostają utożsamione z żywotem Chrystusa. Podobnie jak Chrystus, Polska skazana na cierpienie i ofiarę powołana jest jednak do tego, aby pewnego dnia zmartwychwstać. Wiek dziewiętnasty i dwudziesty dały stworzyły liczne okazje, „aby dać świadectwo". Jak pisze M. Frybes i P. Michel: „Narodowe powstania, kończące się jedne po drugim klęską, są w tym kontekście takimi właśnie świadectwami. Pomimo porażki stanowią przecież o moralnym zwycięstwie ogólnych wartości, do których odwołuje się naród. Powstania te są więc absolutnie niezbędne, aby podtrzymać określoną wizję idei narodowej"[33]. Pamiętać tu jednak należy, iż opisana wyżej romantyczna kodyfikacja dziejów narodu polskiego spotykała się z krytyką nie tylko ugrupowań, publicystów czy myślicieli sytujących samych siebie poza najszerzej rozumianym obozem narodowym. Krytyka romantycznego poświęcenia stała się przecież jednym z fundamentów Narodowej Demokracji. J. Engelgard tak opisuje jedną z „trzech zasad ponadczasowych, które powinny obowiązywać zawsze, bez względu na to w jakiej epoce żyjemy"[34], wypracowane przez to ugrupowanie: „Porzucenie romantyzmu politycznego na rzecz chłodnej analizy położenia międzynarodowego. Oznacza to porzucenie politycznego dogmatyzmu idei prometejskich i emocjonalno - sentymentalnego podejścia do spraw zagranicznych"[35]. Współczesny ruch narodowo - katolicki wydaje się być rozdarty pomiędzy tradycją programową obozu narodowego, a głęboko zakorzenionym mitem romantycznym.

O wyjątkowości Polski świadczyć ma też wizja jej przyszłego ustroju, jaki zostanie stworzony po odzyskaniu niepodległości, czy też -jakby powiedzieli nasi bohaterowie dziś - po odzyskaniu „pełnej niepodległości". Krótko mówiąc Polska ma być państwem przykładnym, przy czym zgodzić należy się tu z J. Szackim, iż jak w przypadku wszystkich nacjonalizmów, nie przesądza się o kształcie ustrojowym państwa. Stąd zdaniem J. Szackiego „częste łączenie się nacjonalizmu z innymi ideologiami, z których bierze on konkretne rozwiązania ustrojowe. Stąd również możliwość przyswajania sobie nacjonalizmu przez te ideologie"[36]. Współczesne dylematy w kwestii ustrojowej można zilustrować odwołując się do historycznej myśli endeckiej[37]: „Czy jesteśmy za totalizmem czy za demokracją? - oto pytanie na które niejednokrotnie musimy dawać odpowiedzi - pisze jeden z publicystów endeckich - Nie uśmiecha wcale nam się żyć w kraju, w którym panuje niewolnictwo, ani też w państwie, w którym włada bezład, nierząd, korupcja, zgnilizna i anarchia. (...) Nie jesteśmy ani za demokracją ani za totalizmem, walczymy o polski ustrój narodowy"[38]. Problem najbardziej pożądanego kształtu państwa dzieli rzecz jasna środowiska narodowo - katolickie, przy czym zasadnicze podziały trzeba wiązać z podziałem ugrupowań na parlamentarne i pozaparlamentarne. Tym niemniej można pokusić się o stwierdzenie, iż narodowy katolicyzm we współczesnej Polsce opowiada się za demokracją, jednakże zawsze z pewnym „ale". To co stoi za tą ważną partykułą świadczy o tożsamości poszczególnych ugrupowań i środowisk i - najczęściej - o miejscu zajmowanym przez nie w systemie politycznym. Czymś co łączy różne nurty narodowego katolicyzmu jest negatywny stosunek nie do samej idei demokracji, lecz do jednej z jej tradycji. P. Jaroszyński mówiąc o tzw. „demokracji praw człowieka", stwierdza, iż „nie sposób w tym miejscu nie zacytować słynnego fragmentu Pana Tadeusza, gdy Pan Podkomorzy tak mówi: 'Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować / Cywilizować będzie i konstytuować; / Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymowni / zrobili wynalazek, iż ludzie są równi; / Choć o tym dawno w Pańskim pisano Zakonie / I każdy ksiądz to samo gada na ambonie'. Prawa człowieka nie są wymysłem Francuzów, obecne są już w kulturze greckiej, a pełne sformułowanie pojawia się u stoików. Czy jednak Francuzi tylko powtórzyli za stoikami coś, co wcześniej było bardzo dobrze znane? Okazuje się, że nie"[39]. Przewrotność demokracji w zarysowanym wyżej znaczeniu polega bowiem na tym, iż „de facto jest ona ukrytym totalitaryzmem - tym skuteczniejszym, im bardziej ogłupiane jest społeczeństwo. Demokracja, tak jak i prawa człowieka, niewiele mają wspólnego z autentycznym dziedzictwem cywilizacji zachodniej"[40].

Polemiczne wobec współczesnych mód intelektualnych są też poglądy na temat źródeł siły i potęgi narodów. Zdaniem M. Giertycha, „tym będziemy silniejsi jako Naród i Państwo im będzie nas więcej. Stąd też potrzebna jest polityka pronatalistyczna. (...) W sytuacji gdy wielodzietność automatycznie oznacza pauperyzację powstaje niechęć do dzieci. Całe życie jest tak zorganizowane, by dzieci było jak najmniej. Są one prywatną sprawą rodziców. Tymczasem dzieci to przyszłość Narodu. One będą pracować na emerytury nie tylko swoich rodziców ale i tych wszystkich, którzy dzieci nie mają, mają ich mało lub wyemigrowały"[41]. Kłóci się to z rozpowszechnianą kanałami szkolnictwa wyższego demograficzną koncepcją H. Leibensteina, gdzie mówi się wręcz, iż podobnie jak słup cieczy musi być wąski, aby podnieść się pod wpływem siły włoskowatości, tak też rodzina musi być nieliczna, aby wznieść się na drabinie społecznej[42].


3.3 Poczet wrogów Polski.

Pamiętamy, iż mit polityczny to pewna opowieść o społeczeństwie, które istnieje bądź istniało w przeszłości, a teraz należy go bronić lub dążyć do jego wskrzeszenia. Bronić przed kim? Kto może chcieć przeszkodzić w szlachetnej misji odbudowy? Odpowiedź jest jasna: wróg.

Mit polityczny narodowego katolicyzmu nie jest oczywiście jedynym mitem politycznym istniejącym w naszej rzeczywistości. Nie jest też być może mitem, w którym dążenie do wskazania wroga koniecznie uznane być musi za cechę konstytutywną. Choć, przyznać trzeba, że polskie nauki społeczne, w swej większości, nie są od tego zbyt dalekie. Pisze J. Kurczewska: „Jednakże - chcę to szczególnie silnie podkreślić - to nie mit 'Matki Ojczyzny' jest specyficzny dla wyobraźni narodowca. Jest nim z całą pewnością mit wroga - obcego wyrażony w języku jak najbardziej doraźnej polityki"[43].

Nim przejdziemy do zasadniczego celu rozważań podjętych w tym podrozdziale, ustalmy dwie jeszcze rzeczy. Kto tworzy wroga, czy też kto jest zainteresowany istnieniem wroga? oraz jaka przestrzeń społeczna jest dla tej twórczości najbardziej naturalna? Otóż powtórzmy za P. śpiewakiem, iż wroga tworzy zawsze - niezależnie od strony barykady - agresor moralny, który „chce, by użyć socjologicznego języka, narzucić innym ludziom swoją definicję sytuacji i zarazem zarządzać regułami gry. Dlatego zawsze ożywia go czy wręcz upaja chęć i potrzeba władzy. Ta władza nie ma postaci politycznej czy ekonomicznej. Jest władzą nad językiem, naszymi wyborami. Jego libido dominandi nie jest nigdy zaspokojone"[44]. Postawa taka zawsze prowadzi do odrzucenia dialogu, zakwestionowania sensu rozmowy, odmowy przyjęcia innego niż własny paradygmatu. Polem, którego specyfika idealnie nadaje się do praktykowania „moralnej agresji" jest pole publicystyki. Logika jego funkcjonowania szczególnie sprzyja sporom, które można by określić mianem wirtualnych, autopojetycznych, służących raczej wyznaczaniu granic „swoich własnych światów", niż chęci podjęcia rozmowy. Jak pisze dalej P. śpiewak: „W każdej gazecie jest taki specjalista od krytyki, najczęściej, można domniemywać, wyznaczony przez kierownictwo do wykonywania mokrej roboty. Bywa, że uważa się za za historyka czy socjologa. Jest w swoim mniemaniu fachowcem. Ma swoją rubryczkę i na przykład co czwartek wali, sieje zniszczenie. Wszystko upraszcza, bo i on ma poglądy nie nazbyt skomplikowane"[45]. W tej też publicystycznej konwencji, biorąc tymczasem w nawias bałwochwalcze uwielbienie dla naukowej obiektywności, poprowadzimy nasze rozważania.

Nim przejdziemy do przedstawienia tytułowego pocztu, podkreślmy, iż wszystkie wymienione w nim postacie są nieco sztucznie wyodrębnione z bardziej jednorodnego w rzeczywistości obrazu wroga narodowo - katolickich wartości. Nie powinno się tu więc raczej mówić o różnych „osobach", lecz o różnych wcieleniach czy przebraniach tego samego wroga; kolejnośc wrogów przypadkowa.

Komunista - zwolennik rewolucji, czyli jak chciał K. Marks „robienia wszystkiego na odwrót". Wg R. Giertycha „to na bazie tego stwierdzenia budowano system socjalistyczny, komunistyczny. Robiono wszystko na odwrót. Na odwrót od porządku, jaki panował w świecie w owym czasie, a właściwie na odwrót od fundamentów tego porządku. Obalić więc wiarę, władzę, własność prywatną, sprawiedliwość, miłosierdzie, prawo, rozum. Obalić wszystko to na czym opierało się zdrowe społeczeństwo. System jaki powstał przy okazji wprowadzeniu tej zasady w życie, nasze pokolenie miało okazję poznać na własnej skórze. Miliony zabitych, okradzionych, oszukanych, wyzyskanych, upokorzonych i ogłupionych"[46].

Nie jest to, jak mogliby myśleć niektórzy, wróg, którego można spotkać tylko na kartach podręcznika do historii. Tam właśnie, powiedzieliby nasi bohaterowie, może być to szczególnie trudne. Uprawnione jest wręcz mówienie o dalszej „sowietyzacji kultury": „Mówiąc o sowietyzacji świadomie nie używam czasu wyłącznie przeszłego. Nikt przecież nie uwierzy, że wpływy potężnej machiny obliczonej na sowietyzację polskiej kultury zostały unicestwione nagle w 1989 roku. Pozostały dawne nawyki i układy, pozostali żywi ludzie, którzy często swoją nadgorliwością zadziwiali nawet moskiewskich mocodawców, pozostały także szlify zdobyte na różnych WUML-ach i WSNS-ach. Pozostał wreszcie uległy i bezkrytyczny konsument tej 'kultury'"[47]. Każda publikacja, czy to prasowa czy książkowa, dotycząca najnowszej historii polskiej, jest aktem kontestacji wobec oficjalnej wersji genezy III RP[48]. Sposób i rozmiar tej kontestacji dzielą środowiska narodowo - katolickie wzdłuż continum oceny legalności państwa polskiego. Mamy tu więc postawy od totalnego odrzucenia aktualnego systemu politycznego, związane przede wszystkimi z ugrupowaniami pozaparlamentarnymi, do generalnej akceptacji z wyliczeniem działań i odpowiedzialnych za nie polityków, które były sprzeczne z prawem bądź polską racją stanu.

Komunistę należy osądzić. Trzeba zerwać z niechlubną praktyką pobłażania. Polacy są - zdaniem A. Macierewicza - „jednym z niewielu narodów europejskich, który programowo nieomal nie karze swych zdrajców"[49]. Wśród ważniejszych postulatów, z jakimi poszła do wyborów parlamentarnych z września 2001 r. Liga Polskich Rodzin, był projekt powołania „Trybunału Narodowego dla sądzenia zbrodni przeciw Narodowi i Państwu Polskiemu. Trybunał składać się będzie z 34 sędziów wybieranych w wyborach wojewódzkich spośród osób mających uprawnienia sędziowskie. Jego wyroki będą ostateczne i nie będą mogły zostać zaskarżone do sądów międzynarodowych"[50].

Silnie powiązany z komunistą jest przedstawiciel lewicy laickiej, wróg bodaj czy nie groźniejszy, gdyż często strojący się w szaty obrońcy wolności i ojczyzny. „Charakterystyczne dla formacji lewicy laickiej jest również i to, że pluralizm, wynikający ponoć z subiektywizmu odbioru świata przez jednostkę, a kończący się relatywizmem (także etycznym), definiuje ona jako prawo obiektywnie prawdziwe. Mamy tu więc do czynienia z ograniczonym pluralizmem... Nie ma go bowiem dla tych, którzy nie wyrażają zgody na relatywistyczno - subiektywistyczne jego rozumienie; kto zmierza do odkrycia prawdy obiektywnej stanowi dla lewicy laickiej zagrożenie i nazywany jest totalitarystą"[51]. Demitologizacji należy również poddać działalność opozycyjną ludzi lewicy laickiej. „Rzeczywiście, KOR nie był większą organizacją od ROPCiO, który w swych szeregach miał ponad 80 aktywnych ludzi. KOR oczywiście nie liczył więcej. Tym co KOR robił lepiej od ROPCiO, były dobrze zorganizowane służby pomocnicze. Czyli tak zwany drugi i trzeci rzut. Zapewne to, że większość wspomagających KOR była narodowości żydowskiej, także miało swoje znaczenie. Po prostu oni się wcześniej już dobrze znali i także działali niejako w konspiracji. Poza tym, z tego co wiem, w KOR obowiązywała straszliwa dyscyplina. W ROPCiO dyskutowaliśmy ze sobą, a tam nie było dyskusji. Kuroń tego nie tolerował"[52].

Liberał - wróg o wielu twarzach i postaciach. Spokrewniony z pierwszym z wymienionych wrogów. Pokrewieństwo to opiera się z jednej strony na koniunkturaliźmie, zamianie pana moskiewskiego na brukselskiego, z drugiej zaś na fundamentalnych podobieństwach obu ideologii, tkwiących w aksjologicznym nihiliźmie. Genezę kształtowania się owych podobieństw dostrzega J. M. Jackowski w niezgodzie na świat zastany i ciągła chęć jego poprawiania, „która jest pierwszym i głównym wyznacznikiem lewicowych miazmatów. 'Filozofowie dotąd tylko próbowali pojąć świat, ale odtąd chodziło, aby go zmienić' - z niebywałą pychą oświadczył Karol Marks. Poprawianie świata stworzonego przez Boga i budowa raju na ziemi bierze się, co zauważa Stefan świeżawski, z 'obręczy kantowskiej', która mniej czy bardziej zaczęła się od kartezjańskiego cogito"[53].

Nihilizm obłudnie nazwano wolnością, by ograniczyć wpływ Kościoła na wychowanie młodzieży. Troskę Kościoła, aby przywiązanie do tradycji rodzinnej i narodowej, miłość do ziemi ojczystej były przekazywane młodemu pokoleniu, okrzyczano zamiarem stworzenia państwa wyznaniowego. Tym samym „wychowawczym ideałem miał się stać 'chory' etycznie i intelektualnie postmodernista, będący w gruncie rzeczy kulturowym i intelektualnym 'włóczęgą', nie zakorzenionym ani w narodowej tradycji, ani w żadnym systemie etycznym"[54]. Promocją takich „wychowawczych ideałów" zajęły się media. Podajmy za „Niedzielą" co sam o sobie mówi jeden z nich, prorok tolerancji i społeczeństwa otwartego, M. Kotański: „Patologia jest barwna jak kwiat orchidei. Narkomani mnie nie brzydzą. Właśnie w patologii widzę ogromny koloryt i głębię. Myślę, że tzw. normalne życie pełne jest obrzydliwości". Sądzimy, że p. Kotańskiemu należy się w tym przypadku nasza wdzięczność. Wyraził zwięźle pewną ideologię, którą się przemocą naszemu społeczeństwu wpiera. W czyim interesie? Zapewne tych, co ową patologię w różnych formach produkują, czerpiąc z tego zyski"[55].

W centrum liberalnej doktryny znajduje się wizja człowieka pragnącego, namiętnego i zachłannego. „W efekcie liberalizm nie dąży już do ustalania reguł życia, dąży do ustalania reguł gry. Myśl klasyczna mówiła: 'oto twoje obowiązki i niech Bóg ci pomaga'. Liberalizm mówi: 'oto twoje prawa i niech cię diabli porwą'. Życie dąży zatem do wyzbycia się swojej treści, bowiem narzędziem i instrumentem interpretowania i przeżywania rzeczywistości staje się zabieg polegający na relatywizacji prawdy. A relatywizm, jak to już w starożytności udowodniono, jest doktryną, która kosekwentnie stosowana prowadzi do samounicestwienia"[56]. Myliłby się ten, kto uwierzbyłby, że panujący relatywizm pozwala w równym stopniu atakować wszystkie wartości. Pod pozorem niczym nie ograniczonej wolności, ukrywa się bowiem skomplikowany system współczesnych tabu. Tak oto wyśmiewa polityczną poprawność bard prawicy, L. Czajkowski: „Wolność jest jak kurczak z rożna / z tłuszczy kapie tłuszcz pomału. / Już ze wszystkich śmiać się można / byle tylko nie z pedałów"[57].

Szczególnie groźną odmianą wroga - liberała wydaje się być jego gospodarcze wcielenie. „Od ponad dziesięciu lat mamy do czynienia z prawdziwym dyktatem liberalizmu. Ogromna część naszego narodu czuje się oszukana, sfrustrowana lub najzwyczajnej zagubiona w gąszczu reform, przemian ustrojowych i wszechogarniającej biedy"[58]. To przez hołdowanie doktrynie gospodarczego liberalizmu kraj popada w coraz większą zależność od instytucji ponadnarodowych i rządów innych państw. Można nawet mówić o „liberalnej metodzie ujarzmiania narodów"[59]. Przygotowywana ona jest przede wszystkim przez rozbudowanie aparatu „totalnej" propagandy. „W Polsce po 1989 roku agresywna, proliberalna propaganda uległa znacznemu zintensyfikowaniu. Zaczęto nachalnie wmawiać Polakom, że Polska to kraj biedny, zacofany gospodarczo i zniszczony ekologicznie, że bez pomocy Zachodu nigdy nie dogonimy Europy"[60].

Na zakończenie spróbujmy się zmierzyć z problemem antysemityzmu polskich środowisk narodowo - katolickich. Czy Żyd jest rzeczywiście uważany przez nie za wroga nr 1 czy też może mamy tutaj do czynienia ze stereotypizacją „tropicieli Żydów i masonów". Sam antysemityzm jest już problemem ciekawym i prowadzącym niekiedy do niespodziewanych refleksji, np. metodologicznych[61]. Problem antysemityzmu jest na tyle nietypowy, iż wymaga nietypowych podejść badawczych. K. Dunin i M. Melchior stosują wręcz metodę polegającą na rejestrowaniu na magnetofonie rozmowy, w której przyjęły na siebie losowo wyznaczone role „Żyda" i „antysemity"[62]. Jak pisze K. Dunin, której przypadła rola „antysemity": „ Pomimo, że dotychczas, pominąwszy dyskusje z cudzoziemcami, zazwyczaj zajmowałam w takich rozmowach pozycję 'Żyda', nie miałam w niej poczucia gry czy nieautentyczności. Wszystkie argumenty, których użyłam, były mi znane z innych rozmów jako teksty wypowiadane do mnie. W momencie, gdy zaczęłam ich używać, stały się one dla mnie całkowicie jasne i zrozumiałe. Nie odczuwałam dystansu wobec tego co mówię. Krótko mówiąc - owładnęła mną logika sytuacji. Odczułam i zrozumiałam jak interakcyjny kontekst dyskursu może stworzyć antysemitę. Po tym doświadczeniu nie potrafię szczerze odpowiedzieć na pytanie kim jestem - 'Żydem' czy 'antysemitą'?"[63] Wydaje się, iż słowa te mówią wiele nie tylko o naturze samego antysemityzmu, ale i o stosunku bohaterów naszej pracy do osób narodowości żydowskiej. Publikacje pojawiające się przy okazji kolejnych ognisk zapalnych mają wiele wspólnego z samoreferencyjnością hipertekstu. Powtarzany jak zaklęcie zwrot, że w Polsce nie ma antysemityzmu, gdyż nie ma w niej Żydów, skrywa oczywiście realnie istniejący konflikt w przestrzeni symbolicznej, o kształt pamięci i interpretacje zagmatwanej przeszłości. Na ogół w samym polu narodowego - katolicyzmu sprawnie działają mechanizmy wykluczania osób i poglądów, które określmy za J. Urbanem jako przejaw „judaizacji przedmiotu nienawiści"[64].


3.4 Czas i ziemia - strażnicy starych znaczeń.

Nauki społeczne już dawno zgodziły się, iż kategorie pojęciowe jakimi się posługujemy, podlegają ciągłym zmianom. świadomość tej zmienności, jak i jej akceptacja nie są jednakże czymś powszechnym. W obrębie nawet samej nauki, przyznanie, iż rzeczywistość jakiej doświadczamy jest w najlepszym wypadku zapośredniczona przez społecznie tworzone konstrukcje, wydaje się być powierzchowne. Być może przyczyna tkwi w jakiejś zapisanej w nas potrzebie trwałości świata, eleackim zaklęciu bytu w bezruchu (potrzebujemy kolejnej konstrukcji, aby to wyjaśnić). Jak by nie było, żyjemy w epoce, w której myślenie o świecie w coraz większym stopniu organizowane jest wokół metafory płynności. Nic tedy dziwnego, iż pojawić się muszą obrońcy wartości wiecznych, niezmiennych i nie podlegających dyskusji. W tej części zajmiemy się analizą dwóch kategorii, tj. czasu sacrum symbolizowanego przez niedzielę oraz ziemi. Są zagrożone, po pierwsze, zupełnie bezpośrednio, w codziennej walce politycznej, ale również, co być może jest zagrożeniem poważniejszym, przez globalne przemiany w kulturze.

Spór o niedzielę jaki przewijał się w polskim życiu publicznym w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, choć widoczny przede wszystkim poprzez próby legislacyjnych rozwiązań spornej kwestii, można też odczytywać z punktu widzenia przemian, w dużej mierze uniwersalnych, jakim podlega nasz stosunek do czasu, nowych zachowań i obyczajów związanych z czasem. Najogólniej, społeczną historię czasu można określić jako stopniowe odchodzenie od czasu naturalnego i rytmów przyrody w stronę czasu sztucznego i sztucznych miar tworzonych przez człowieka. E. Tarkowska mówi też o stopniowym, rozłożonym w czasie zacieraniu się granic między czasem świętym a czasem dnia codziennego[65]. Przykładem może być wypowiedź jednej z badanych, 60-letniej kobiety: „ Teraz to się człowiek ubiera jednakowo czy niedziela czy nie niedziela. A przedtem to się ubierało sukienkę, czy coś, to się na niedzielę ubierało. A jak poniedziałek przyszedł, to się wyprało, wyprasowało, do szafy powiesiło..."[66] Badacze czasu mówią przy tej okazji o procesie szarzenia czasu, czyli zanikania i innych jego podziałów, bądź utraty funkcji jakie pełniły dawniej. Wskazuje się np. na zjawisko kolonizacji nocy[67], czy też pulsowania narodowych gospodarek w rytm serca z Wall Street. Zjawiska te zyskują na znaczeniu we współczesnej Polsce i zmuszają do stawiania im czoła ludzi, których świadomość kształtowana była w socjalistycznej nowoczesności. Większość Polaków pamięta jeszcze czasy, kiedy trudno było sobie wyobrazić, że zakupy mogą być sposobem spędzania czasu wolnego, rodzajem rozrywki i wspólną - a przy tym atrakcyjną - formą spędzania czasu wolnego całej rodziny.

Przeżywanie czasu staje się współcześnie jednym z czynników stratyfikujących społeczeństwo, co jaskrawo różni się od czasowego egalitaryzmu poprzedniej epoki. Z jednej strony część naszego społeczeństwa deklaruje odczuwanie deficytu czasowego, z drugiej strony istnieje potężna rzesza ludzi - i to nie tylko - emerytów i rencistów żyjących w wolnym rytmie, bez możliwości spieniężenia nadwyżki swego czasu. Ci pierwsi, napędzają podaż na rynek różnych gadżetów związanych z czasem: organizerów, terminarzy, nowych szybszych form komunikacji. Narzucają również symboliczną ważność deficytowi czasu, widoczna jest wyraźna moda na brak czasu, nie wypada przyznać się do nadmiaru czasu, trzeba być zabieganym, zaabsorbowanym, wiecznie czymś zajętym. To oni rozpowszechniają opinie w rodzaju: „Nie pozwolę, żeby księża decydowali, co mam robić ze swoim wolnym czasem"[68], przekonani, iż bronią podstawowych wolności człowieka. Do zgoła innych wartości odwołują się z kolei drudzy. W przemówieniu parlamentarnym, senator K. Czuba przytacza „zdanie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, który często powtarzał: 'Ludzie mówią - czas to pieniądz, a ja Wam mówię - czas to miłość"[69]. W tym samym przemówieniu wskazuje też K. Czuba, iż „ poza przyczynami religijnymi istnieją wskazania humanitarne, które wymagają ustaw ograniczających pracę w niedzielę i święta. Chodzi o to, aby człowiek nie stał się niewolnikiem, aby miał prawo do odpoczynku zapisane w ustawie"[70]. Dyskusja nad ustawą o zakazie handlu w niedzielę, stała się dla prasy narodowo - katolickiej okazją do podjęcia próby rozprawienia się z hipermarketami, które są „wielkimi pompami ustawionymi na naszej pięknej polskiej ziemi, mającymi za zadanie wyssać z niej nasze pieniądze, i tylko pod tym względem dla nich się liczymy"[71].

Drugą z kategorii, o którą toczy się dziś wojna na symbole i prawomocne ich interpretacje jest ziemia. Spór o ziemię istnieje głównie w kontekście integracji europejskiej i wykupywania polskiej ziemi przez obcokrajowców. Perspektywa ponowoczesnych przemian kultury ukierunkowuje naszą uwagę na ogólne zmniejszanie się roli przestrzeni, zwłaszcza tej zakorzeniającej, w życiu człowieka. Przypomnijmy tu tylko przywoływane już w tej pracy W. J. Burszty zdanie o zanikaniu „miejsc antropologicznych" na rzecz nowych, nieokreślonych przestrzeni „tranzytowych". Podobnie jak z czasem stosunek do przestrzeni staje się współcześnie wiele mówiącym współczynnikiem stratyfikacji, dzieląc świat ze względu na stopień mobilności jednostek.

W tle zasygnalizowanych przemian ogólnych toczy się debata o ochronie polskiej własności ziemi. Przyjrzyjmy się jej konfrontując ze sobą dwie publikacje: broszurę P. Krzemienia i W. Achmatowicza pt. „Wyprzedaż polskiej ziemi. Tragedia narodowa"[72] oraz artykuł we „Wprost" pt. „Ziemia za rozwój!"[73]. Zacząć trzeba od krótkiego opisu okładki pierwszej z tych pozycji. Widzimy oto scenę, którą bezbłędnie kojarzymy z „przerabianą" w szkole „Placówką" B. Prusa. Siedzący na koniu pruski żołdak odczytuje jakieś pismo. Słucha go z bezradnie zaciśniętymi pięściami wąsaty chłop. W tle malowniczy, swojski krajobraz. O tym, iż rzecz jest współczesna informuje nas przytroczona do siodła, imponujących rozmiarów, flaga Unii Europejskiej. Zaglądając do przedmowy, czytamy: „Niniejsza pozycja jest pierwszą, która w bezkompromisowy sposób ujawnia jeden z wielu frontów walki z Narodem, jaka toczy się na naszej polskiej ziemi. Tym frontem walki przedstawionym w książce jest pośpieszna i skrzętnie ukrywana wyprzedaż ziemi, krwawicy naszych Ojców i Dziadów. Polska ziemia, o której papież Pius XI powiedział, że: 'Gdy garść tej ziemi mocno ściśnie się, to wypłynie krew"[74]. Autorzy piszą dalej o rozumieniu samej kategorii „ziemia": „ Ziemia jest święta. To ziemia wydaje plony i żywi. To ziemia nieustannie tryska wodą ze swych źródeł. To ziemia daje ludziom schronienie i czyste powietrze dzięki drzewom i lasom. Bez ziemi żyć nie można. Ziemia się jednak nie odnawia. Ziemi jest coraz mniej. Zalewa się ją asfaltem i betonem. Zanieczyszcza się ją. A ludzi, którzy ziemi potrzebują jest coraz więcej. Kto nie ma dla niej szacunku, ten nie potrafi mieć do niczego szacunku. Bez własnej ziemi człowiek staje się koczownikiem. Nędzarzem. Wędrowcem, który nigdy nie jest u siebie. Ciągle za czymś tęskni"[75]. Trudno o bardziej modelowe skontrastowanie z ponowoczesnym sposobem myślenia o ziemi. Nie zapominajmy, że ten (ponowoczesny) sposób myślenia kształtują elity symboliczne, dla których przestrzeń to pokład samolotu, identyczne pokoje hotelowe na całym świecie i widokówkowe emblematy poszczególnych miejsc. Wędrowanie nie jest tu na ogół włóczęgą bez celu, cierpieniem czy tęsknotą. Przedstawia się je raczej jako szansę spotkania z Obcym, przełamanie swojej perspektywy patrzenia na świat, przez choćby chwilowe i powierzchowne przyjęcie innej.

Tak naprawdę jednak nie chodzi tutaj o opowiedzenie się bądź za osiadłym bądź za „koczowniczym" trybem życia, a o stosunek do sprzedaży ziemi obcokrajowcom. Autorzy przywoływanej broszury zwracają uwagę, iż bezustannie powtarza się nam, że musimy spredawać ziemię aby: obcokrajowcy u nas inwestowali, a nam jutro lepiej się wiodło; aby udowodnić światu, że jesteśmy ludźmi postępu; aby raz na zawsze pożegnać się z ciemnogrodem; aby udowodnić, że nie jesteśmy ksenofobami; aby nas Niemcy wreszcie pokochali i wybaczyli nam krzywdy, które od nas i naszych ojców doznali.[76] Znamienne jest zwłaszcza ostatnie stwierdzenie, którego rozmaite wariacje pobrzmiewają w większości tekstów poświęconych obronie polskiej własności ziemi. E. Węgierski stwierdza wprost, że „intencje Niemców są zawsze takie same, tylko w chwili obecnej są zmuszeni do zmiany metod"[77].

Determinacja w obronie ziemi (będąca w istocie obroną modelu rolnictwa właściwego socjalistycznym społeczeństwom przemysłowym) ma swoje korzenie w przywiązaniu do autarkicznej wizji gospodarczej. Globalizująca się ekonomia nie jest w tym wypadku wystarczającym powodem, by zanegować słuszność stwierdzenia, że „co jak co, ale wyżywić naród może się sam". I nie chodzi tu o jakieś ironizowanie, ekonomia nazbyt często bowiem zawstydzała nauki społeczne, byśmy mogli się pokusić w tym miejscu o jakieś oceny. Idzie raczej o podkreślenie nieprawomocności czy też „niestosowności" powyższej retoryki w obowiązującym dyskursie.

Zgoła innymi symbolami niż W. Achmatowicz i P. Krzemień posługują się autorzy artykułu we „Wproście". Pytają oni: „Jakie byłoby rolnictwo Wielkopolski, gdyby nie holenderscy farmerzy osiedlający się tam pod koniec XVI i w XVII wieku? Podobnie było na Żuławach, Zamojszczyźnie, Dolnym śląsku - nowoczesnego rolnictwa uczyliśmy się nie tylko od Holendrów, także od Niemców, Duńczyków, Szkotów, Anglików. Uczyliśmy się zresztą od nich także pracowitości, solidności, uczciwości w interesach, potrzeby samokształcenia,kreatywności. Każda fala osadników była dla Polski rentowną inwestycją"[78]. W artykule tym przedstawione są również sylwetki współczesnych, młodych osadników: Szwajcara, Holendra i Niemca. Skromni, pracowici, otwarci na miejscową społeczność. Otwartą postawę względem przybyszy autorzy przeciwstawiają postawie np. Z. Wrzodaka czy innch polityków Ligi Polskich Rodzin. I od razu dodają: „Całe szczęście, że zupełnie inaczej postępowali Piastowie. Na nie zaludnione obszary sprowadzili właśnie Niemców. To dzięki nim rolnicy zaczęli powszechnie wykorzystywać konia i orać pługiem. To właśnie niemieckim przybyszom zawdzięczamy nowoczesne rozwiązania prawne - lokowanie wsi i miast na prawie niemieckim"[79]. Publicyści „Wprost" kończą słowami: „Tylko pozornie polska ziemia jest wielkim skarbem - jak powtarzają politycy LPR, Samoobrony i PSL. W rzeczywistości wartość rynkowa gruntów ornych w Polsce (18 mln hektarów) wynosi obecnie około 66 mld zł. To mniej niż połowa rocznych wydatków budżetu państwa i zaledwie około 12 proc. rocznego PKB. Całą polską ziemię można by obecnie kupić za niecałe 16 mld dolarów, na co byłoby stać nie tylko państwa ale i wiele firm. Tak naprawdę nie ziemia jest naszym bogactwem, a ci co potrafią ją uprawiać. Dlatego opłaca nam się sprzedawać i dzierżawić ziemię zachodnim rolnikom, a nie opłaca się ich od tego odstręczać"[80].

Wielkonakładowy „Wprost", wybrał, jak się wydaje, skuteczną strategię walki z przeciwnikami sprzedaży ziemi obcokrajowcom. Nie uciekł się, jak to zazwyczaj bywało, do argumentów czysto ekonomicznych i pragmatycznych, „historię zostawiając historykom". Mamy więc do czynienia, jak staraliśmy się wykazać, z jednej strony z reinterpretacją pewnego aspektu naszych narodowych dziejów, z drugiej zaś z ogólną marginalizacją samej kategorii „ziemi" jako czynnika, od którego w największej mierze ma zależeć los przyszłych pokoleń.

Czas i ziemia nie są tu oczywiście jedynymi kategoriami, które należałoby omówić w kontekście ponowoczesnych przemian w kulturze, nie są być może nawet kategoriami najważniejszymi. Pokazują za to świetnie jak dynamiczne przekształcenia w świecie ekonomii relatywnie szybko przekształcają tworzoną przez wieki świadomość. Pamiętać jednakże należy, iż scharakteryzowane powyżej procesy nie powinno się ujmować jednowymiarowo. Tyleż one spychają na margines dawne kategorie, co i pozwalają wyraźnie usłyszeć głos ich obrońców.



Przypisy

[1] M. A. Wojciechowski, I stanie się jutro, „Szczerbiec" 2002 nr 1- 2.
[2] E. Hałas, Symbole w interakcji, Warszawa 2001, s. 23.
[3] P. Bourdieu, L.J. D. Wacqant, Zaproszenie do socjologii refleksyjnej, Warszawa 2001, s. 131.
[4] Tamże, s. 133.
[5] Tamże, s. 139.
[6] A. Augustyniak, J. Czajkowska, B. Dokurno, K. Kaźmierczak, B. Wrońska, (wyb.), To nie był przypadek, Warszawa 2000, s. 35.
[7] P. Wierzbicki w rozmowie z B. N. Łopieńską, „Res Publica Nowa", 6 czerwca 2001, s. 21.
[8] P. Bourdieu, L.J. D. Wacqant, Zaproszenie do socjologii refleksyjnej, Warszawa 2001, s. 78.
[9] A. Piotrowski, Tożsamość zbiorowa jako temat dyskursu polityki. Analiza przypadku, [w:] M. Czyżewski, S. Kowalski, A. Piotrowski, (red.), Rytualny chaos. Studium dyskursu publicznego, Kraków 1997, s. 189.
[10] Tamże, s. 190; Jak powiada D. Apter mit staje się teorią, a teoria mitem. Teoria dostarcza logiki rozwiązywania pewnych problemów i ich projektowanego przezwyciężania. Mit czyni to samo mocą obrazów „dokonań" nieuchwytnych dla zwykłej logiki.
[11] R. Grupiński, Nowa Sarmacja, czyli liberalny diabeł w okopach świętej Trójcy, „Czas Kultury" 1992 nr 4.
[12] E. Tarkowska, Mit, Encyklopedia Socjologii, t. II, Warszawa 1999, s. 250.
[13] E. Mieletiński, Poetyka mitu, Warszawa 1981, s. 17.
[14] Za: M. Frybes, P. Michel, Po komuniźmie, o mitach w Polsce współczesnej, Warszawa 1996, s. 138.
[15] Tamże, s. 139.
[16] Za: T. Biernat, Mit polityczny, Warszawa 1989, s. 15.
[17] J. Chodorowski, Czy zmierzch państwa narodowego?, Poznań 1998, s. 39.
[18] Tamże.
[19] J. Kurczewka, Czas w myśleniu „narodowca" (analiza przekonań politycznych przywódców radykalnej prawicy narodowej), [w:] E. Tarkowska, (red.), O czasie, politykach i czasie polityków, Warszawa 1996, s. 152.
[20] A. Gmurczyk, Rewolucja integralna, Warszawa 2000, s.12.
[21] A. Grześkowiak, Integracja Europy a problem zagrożenia wartości chrześcijańskich, (cz. II), „Niedziela" 22 VIII 1993.
[22] M. Giertych, Nie przemogą! Antykościół, antypolonizm, masoneria, t. II, Wrocław 1997, s. 47.
[23] Tamże, s. 46.
[24] Słowa Prymasa Stefana Kardynała Wyszyńskiego wypowiedziane w 1976 roku do Konferencji Episkopatu, za: Abp J. Michalik, Wokół Konstytucji, „Nasza Polska" 26 II 1997.
[25] P. świercz, Miejsce katolicyzmu w systemie aksjologicznym Narodowej Demokracji do roku 1914, [w:] B. Grott, (red.), Religia i polityka, Kraków 2000, s. 98.
[26] B. Tejkowski, Walka o Polskę, Władza i własność w ręce Polaków, Warszawa 1994, s. 7.
[27] R. Giertych, Kontrrewolucja młodych, Warszawa 1994, s. 18.
[28] M. Kozłowski, Rodzina bez alternatywy? - rozmowa redakcyjna, [w:] „Bez Dogmatu" nr 51/2002, s. 4. Por. też, np.: A. Toffler, Trzecia fala, Warszawa 1986, s. 258 - 274; Aby przybliżyć temperaturę sporów przytoczmy krótką charakterystykę pisma i stowarzyszena „Bez dogmatu", zamieszczoną [w:] „Niedziela" 12/1994: „Bez dogmatu - słowa te stanowią tytuł znanej powieści H. Sienkiewicza. Jej bohater, człowiek nie wierzący i nie uznający żadnych wartości moralnych, nie tylko sam marnuje swoje życie, ale i unieszczęśliwia kochaną osobę, kończąc samobójstwem. Czyżby Stowarzyszenie taką własnie perspektywę swoim stronnikom chciało ukazać?"
[29] J. Kurczewka, Czas w myśleniu „narodowca" (analiza przekonań politycznych przywódców radykalnej prawicy narodowej), [w:] E. Tarkowska, (red.), O czasie, politykach i czasie polityków, Warszawa 1996, s. 153.
[30] Tamże, s. 154.
[31] A. Grześkowiak, Integracja Europy a problem zagrożenia wartości chrześcijańskich, (cz. I), „Niedziela" 15 VIII 1993.
[32] J. Lewandowski, Naród w nauczaniu kardynała Stefana Wyszyńskiego, Warszawa 1989, s. 143.
[33] M. Frybes, P. Michel, Po komunizmie. O mitach w Polsce współczesnej, s. 143.
[34] J. Engelgard, Europa wolnych narodów, „Myśl Polska" 19 III 1995.
[35] Tamże.
[36] J. Szacki, Nacjonalizm, Encyklopedia Socjologii, t. II, Warszawa 1999, s. 281.
[37] Por. np. B. Byrzykowski, Silny naród. Nacjonalizm środowiska „Jestem Polakiem" i Narodowego Odrodzenia Polski w latach 1985 - 1988, Warszawa 1998.
[38] P., Ustrój narodowy (polityczny), „Front Narodowy" 4/1941, za: R. Łętocha, „Katolickie Państwo Narodu Polskiego" - wizja przyszłej Polski w mysli obozu narodowego 1939-1945, [w:] B. Grott, (red.), Religia i polityka, Kraków 2000, s. 116.
[39] P. Jaroszyński, Przewrotność demokracji, „Ład" 13 III 1994.
[40] Tamże.
[41] M. Giertych, Nie przemogą! Antykościół, antypolonizm, masoneria, t. II, Wrocław 1997.
[42] J. Holzer, Demografia, Warszawa 1999, s. 32.
[43] J. Kurczewka, Czas w myśleniu „narodowca" (analiza przekonań politycznych przywódców radykalnej prawicy narodowej), [w:] E. Tarkowska, (red.), O czasie, politykach i czasie polityków, Warszawa 1996, s. 163.
[44] P. śpiewak, Nienawistnicy i moraliści, „Res Publica Nowa" 6 VI 2001.
[45] Tamże.
[46] R. Giertych, op. cit., s. 5.
[47] Bp A. Lepa, Wartości chrześcijańskie w kulturze czy dalsza jej sowietyzacja?, „Niedziela" 21 III 1993.
[48] Por. np.: J. M. Jackowski, Bitwa o Polskę, Warszawa 1993, s. 23 - 49.
[49] A. Macierewicz, Zdrada, państwo i niepodległość, „Głos" 21 VII 2001.
[50] w. u., Liga żąda Trybunału, „Głos" 21 VII 2001.
[51] B. Byrzykowski, op. cit., s. 73.
[52] Wywiad z E. Staniewskim, „Myśl Polska" 28 X 2001; J. Kuroń również charakteryzował swoich adwersarzy, por. np. J. Kuroń, J. Żakowski, Siedmiolatka czyli kto ukradł Polskę, Wrocław 1997, s. 11.
[53] J. M. Jackowski, op. cit., s. 109.
[54] Ks. B. Bieniek, Słów kilka o tak zwanych Europejczykach, „Niedziela" 5 VI 1994.
[55] „Niedziela" 1994 nr 4, za: K. Czuba, Media i władza, Warszawa 1995, s. 38.
[56] J. M. Jackowski, op. cit., s. 95.
[57] L. Czajkowski, Piórkiem oszołoma, „Nasza Polska" 21 I 1999.
[58] R. Giertych w wywiadzie udzielonym „Myśli Polskiej" 29 VII - 5 VIII.
[59] J. M. Janowski, Liberalna metoda ujarzmiania narodów,„Myśl Polska", 28 X 2001.
[60] Tamże.
[61] Por.: A. Sułek, Ilu jest Żydów w Polsce? Eksperymentalne studium wpływu skali na odpowiedzi ankietowe, [w:] A. Sułek, (red.), Spojrzenie na metodę. Studia z metodologii badań socjologicznych, Warszawa 1999.
[62] K. Dunin, M. Melchior, „Żyd" i „antysemita", [w:] M. Czyżewski, K. Dunin, A. Piotrowski, (red.), Cudze problemy. O ważności tego co nieważne, Warszawa 1991, s. 40.
[63] Tamże, s. 40.
[64] J. Urban, Antysemityzm i owszem, „Nie" 1990 nr 12/13.
[65] E. Tarkowska, Spór o niedzielę w perspektywie globalnych przemian kulturowych, [w:] M. Kempny, G. Woroniecka, (red.) Religia i kultura w globalizującym się świecie, Kraków 1999, s. 114.
[66] Tamże, s. 115.
[67] Por. np. A. Toffler, Trzecia fala, Warszawa 1986.
[68] T. Tosza, Konkurencja dla Pana Boga, „Gazeta Wyborcza" 18-19 VII 1998.
[69] Przemówienie senator Krystyny Czuby wygłoszone w Senacie 12 września 2001 r., „Niedziela" 2001 nr 39.
[70] Tamże.
[71] A. Białous, Hipermarket, tamże.
[72] W. Achmatowicz, P. Krzemień, Wyprzedaż polskiej ziemi. Tragedia narodowa, Toruń 1997.
[73] M. Kowalski, R. Pleśniak, Ziemia za rozwój!, „Wprost" 31 III 2002.
[74] W. Achmatowicz, P. Krzemień, op. cit., s. 8.
[75] Tamże, s. 9.
[76] Tamże, s.11.
[77] E. Węgierski, O ziemię polską, „Aktualności narodowe" 1996 nr 4-5.
[78] M. Kowalski, R. Pleśniak, op. cit.
[79] Tamże.
[80] Tamże.


Liberalny diabeł u Okopów Świętej Trójcy. Socjologiczna analiza fenomenu narodowego katolicyzmu w Polsce lat 90-tych.
[Strona główna] [Wstęp] [Rozdział 1.] [Rozdział 2.] [Rozdział 3.] [Zakończenie] [Literatura]
Copyright © Marcin Wiatrów. All Rights Reserved
Przedruk w jakiejkolwiek formie i w jakimkolwiek języku materiałów zawartych na tej stronie bez zgody autora jest zabroniony.
Data ostatniej aktualizacji: 18.05.2002