Opinia prof. Jacka Hołówki (Instytut Filozofii UW) na temat pracy dr. Dariusza Ratajczaka pt: "Tematy niebezpieczne"

Środowiska akademickie powinny być wyczulone na przypadki sprowadzania nauki do propagandy i agitacji, na manipulacyjne modyfikowanie przekonań i szerzenie półprawd. Okazją do tego typu nadużyć są często próby "odbrązowienia" historii, formułowane z rozmaitych stanowisk. Jedno z nich wyraża się w przekonaniu, że walka z antysemityzmem zaszła zbyt daleko.
Antysemityzm to trudny problem nie tylko dlatego, że jest postawą dość uporczywą, ale również z uwagi na to, że jedynie z pozoru da się łatwo scharakteryzować. Punkt wyjścia jest oczywisty i przez nikogo nie kwestionowany. Antysemityzm to dyskryminowanie Żydów tylko z tego powodu, że są Żydami. Choć taka charakterystyka nie budzi pojęciowych wątpliwości, jest w praktyce zupełnie nieprzydatna. Żaden antysemita nie przyzna, że traktuje Żydów gorzej dlatego, że są Żydami. Twierdzi natomiast, że traktuje ich z większą surowością, ponieważ Żydzi zasługują na takie zachowanie - są nielojalni, przesadnie ambitni, mają tendencję do klikowości, wyznają plemienną religię, kochają pieniądze itd. Można zauważyć, że taka odpowiedź nie jest zazwyczaj przejawem obłudy i zakłamania. Antysemita nie wmawia sobie, że dostrzega istotne różnice między Żydami, a innymi ludźmi, lecz wiernie, choć bezkrytycznie, relacjonuje swe autentyczne spostrzeżenia. Zna pewnych Żydów i ich nie lubi; zna publikacje, które twierdzą, że Żydzi, których nie zna, też są nielubiani, ponieważ są odpowiedzialni za wiele nieszczęść ludzkości. To mu wystarczy, żeby urobić sobie negatywną opinię o wszystkich Żydach. A gdy nabierze do tej opinii zaufania, zaczyna rejestrować fakty selektywnie i dostrzega w świecie tylko to, co spodziewa się w nim znaleźć. Za Żyda uważa więc tylko takiego Żyda, którego gotów jest obdarzyć swą niechęcią, jednak negatywne poglądy wypowiada o wszystkich Żydach. W konsekwencji wielu antysemitów nie uważa się za antysemitów, ponieważ uważają swą postawę za uzasadnioną.
Podobnie tendencyjny sposób postrzegania świata charakteryzuje osoby przekonane o ułomności intelektualnej bądź moralnej innych grup ludności - Murzynów, kobiet, homoseksualistów lub artystów. Również w tych przypadkach tendencja do dyskryminowania nie jest postawą przyjętą a priori i bez żadnego powodu. Jest oparta na faktach. Ich zbiór jest jednak skąpy i typowy dla lokalnie lub historycznie wybranych grup. Co więcej, fakty, na które wskazuje zwolennik dyskryminacji, podlegają ogólnym prawidłowościom przyczynowym, które go nie interesują lub których nie chce dostrzec. Rzekoma niezdolność Murzynów do założenia trwałej rodziny jest prawdopodobnie następstwem ich wysokiego bezrobocia i niemożności przyjęcia roli dostarczyciela środków utrzymania. Talent do interesów może być skumulowanym przez pokolenia efektem braku prawa do posiadania ziemi. Niskie zainteresowania polityczne wśród kobiet mogą być konsekwencją przesadnego zainteresowania polityką wśród mężczyzn. Rzekoma niechęć artystów do podjęcia monotonnej pracy jest zapewne szczęśliwym efektem obudzenia wyższych zainteresowań wśród przynajmniej części młodych ludzi, którzy otrzymali humanistyczne wykształcenie. Te fakty niewiele jednak interesują zwolennika dyskryminacji. Jego postawa opiera się więc z reguły na błędnych uogólnieniach, nieznajomości tła obserwowanych zdarzeń i niechęci do krytycznego sceptycyzmu, który nakazuje modyfikować przekonania odpowiednio do faktów. Jest wyrazem umysłowego zamknięcia na kontrargumenty i dowodem nieelastycznego reagowania na świat. Dyskryminacja wywołuje często przesadne reakcje - na oślep rzucane oskarżenia i żądanie wyrównania rachunków. Pewne organizacje murzyńskie w Stanach Zjednoczonych domagają się odszkodowania za lata pracy niewolniczej swych pradziadków. Niektóre feministki żądają, by mężczyźni zepchnięci zostali do roli uciśnionych kobiet, nad których losem skądinąd głośno ubolewają. W pewnych krajach komuniści po dojściu do władzy chętnie wysyłali byłych kapitalistów do pracy niewolniczej, choć jej istnienie uważali za hańbę. Pewni felietoniści dostrzegając po wielu latach grozę holokaustu oskarżają cała kulturę europejską o odwieczne sprzyjanie wytępieniu Żydów. Dyskryminacja i antysemityzm prowadzą nie tylko do stępienia wrażliwości wśród tych, którzy organizują prześladowania, ale pośrednio przyczyniają się do nasilenia reakcji obronnych, wyrażających się w niesprawiedliwych oskarżeniach i żądaniach naprawienia nieusuwalnych krzywd. Takie pełne bólu roszczenia wywołują konsternację i protesty z jednej strony, a usprawiedliwienia i umiarkowane poparcie z drugiej. Konflikt, który pierwotnie dawał się łatwo zrozumieć i opisać, zatacza coraz szersze kręgi i budzi postawy zamknięte na poważne argumenty. Dla jednych najwyższą wartością staje się rzekome dochodzenie prawdy i wolności słowa. Ci żądają potępienia nie tylko prawdziwych, ale i urojonych winowajców holokaustu, lub odwrotnie, tropią wyimaginowane polityczne i finansowe spiski żydowskie. Inni postulują przestrzeganie zasad poprawności politycznej i proponują, by o przeszłości w ogóle nie wspomnieć. Odzywają się też zwolennicy zasady odpowiedzialności zbiorowej i albo przypisują prześladowanym mniejszością fikcyjne winy, albo żądają trudnego do sprecyzowania zadośćuczynienia od wszystkich. Ich oponenci, dostrzegając arbitralność wszelkich propozycji rewindykacyjnych, zalecają izolację kulturową i etniczną. W innych przypadkach słuszne potępienie zniewolenia i dyskryminacji dokonywane jest przy użyciu retoryki nawołującej wprost do odwetu. Przeciwnicy takich metod nie znajdują jednak lepszej odpowiedzi niż żądanie powrotu do paternalistycznego społeczeństwa, w którym raz ustalone przywileje otoczone zostaną nimbem świętości. Zapalczywość tych sporów uniemożliwia trzeźwą ocenę używanych argumentów, a nadto, u wielu dyskutantów wzmaga upodobanie do zaognienia i mnożenia nieporozumień. Kompletnym błędem jest więc oczekiwanie, by debata prowadzona przy użyciu tendencyjnych frazesów i fragmentarycznych ustaleń mogła znaleźć jedno, racjonalne rozwiązanie.
Wydaje się, że w tej sytuacji środowiska akademickie powinny zachować dystans wobec emocjonalnie i żywiołowo prowadzonych sporów. W środowiskach tych istotnie dominuje przekonanie, że jawne przypadki antysemityzmu i dyskryminacji zasługują na zdecydowane potępienie, jednak spekulacje i domysły na temat źródeł tych postaw nie powinny być traktowane poważnie. Byłoby to stanowisko słuszne, gdyby spełnione zostały dwa warunki: (1) gdyby było jasne, czym jest antysemityzm i kto jest antysemitą; (2) gdyby wszyscy naukowcy konsekwentnie rezygnowali z udziału w teoretycznie bezwartościowych przedsięwzięciach. Tak jednak nie jest. Po pierwsze - jak widzieliśmy - nie istnieje jedna, praktycznie użyteczna definicja dyskryminacji. Społeczność pragnąca zachować swą podmiotowość musi więc sama zdecydować, co będzie uznawać za niedopuszczalny - a więc dyskryminujący - sposób traktowania spraw mniejszości, a co jest dopuszczalną krytyką ich postaw. Wypracowanie consensu w tej sprawie jest trudne, ponieważ zakres zachowań określanych jako dyskryminujące jest inaczej charakteryzowany przez osoby, które wykazują skłonność do takich zachowań, a inaczej przez osoby nie objawiające tej skłonności. Przy istotnych różnicach opinii, nie wiadomo z góry, kto jest nadwrażliwy, a kto ślepy moralnie. Po drugie, w środowiskach akademickich padają oskarżenia o antysemityzm w odniesieniu do poważnych i bezstronnych osób, a co gorsze, pewni pracownicy nauki zaczęli zajmować się "odbrązawianiem" przeszłości i publikują "rewelacje" na temat rzekomo systematycznie prowadzonego zakłamywania historii. Powstrzymywanie się od udziału w tak nierozsądnie prowadzonych sporach bynajmniej ich nie wygasza. Wydaje się zatem, że wyraźne przypadki wypowiedzi pseudonaukowych powinny być publicznie piętnowane.
Jawnym przykładem szerzenia uproszczeń pod pozorem badań naukowych jest publikacja dra Dariusza Ratajczaka pt: "Tematy niebezpieczne". Dr Ratajczak stawia sobie za cel opisanie stosunków polsko-żydowskich i z góry zastrzega się, że będzie pisać stylem, który naraża go na zarzut: "skrajnego nacjonalizmu, ksenofobii i dyżurnego antysemityzmu" (9). Daje do zrozumienia, że zarzut ten jest niesłuszny, ale nie odpiera go żadnym argumentem. Dr Ratajczak staje w obronie Polaków, którym rzekomo zagraża "ten antypolski wewnątrzkrajowy trend, porównujący nas do bydląt w ludzkiej skórze, uważający za głupawych, słowiańskich Untermenschów" (9). Ta tendencja - zdaniem autora - "jest tylko uzupełnieniem wściekłych ataków kierowanych pod adresem Polaków ze strony wpływowych kół żydowskich Starego i Nowego Świata" (9). Swoje stanowisko autor charakteryzuje przez opozycję wobec "warszawsko-krakowskiej elitki moralnej, złożonej z pisarzy kłamców i całego tabuna artystów, naukowców oraz dziennikarzy" (9). Te grupy kształtujące opinię publiczną nie dostrzegają - zdaniem autora - wskazanych przez niego zagrożeń, a może nawet im sprzyjają. W kolejnych rozdziałach autor informuje czytelnika, że Marks był Żydem i prezentuje go jako inspiratora nie tylko komunizmu, ale także hitlerowskiego antysemityzmu. Marks miał rzekomo nienawidzić Żydów za ich dążenie do zysku i pogardę dla innych wartości. Z czasem jednak uznał, że dążenie do zysku charakteryzuje nie tylko Żydów, co wszelką burżuazję. "Rodzi się nowoczesny antysemityzm, widzący w Żydach nie przeciwników chrześcijaństwa, równie znienawidzonego przez Marksa, a społecznych szkodników, pasożytów, a więc ludzi zbędnych. Wątki te, nie rozwijane później przez Marksa (w jego koncepcji społeczno-ekonomicznej Żydów-krwiopijców zastąpi międzynarodowa burżuazja) podejmie niemiecki nazizm w duchu rasistowskim" (12). Dr Ratajczak opisuje następnie tradycyjne zalecenia religijne judaizmu, znajdujące się np.: w Talmudzie, które nazywają chrześcijan "bałwochwalcami, mężobójcami, rozpustnikami nieczystymi, gnojem, zwierzętami w ludzkiej postaci, [...] synami diabła itd." (14). Kolejny rozdział ujawnia rewelacje na temat pochodzenia Hitlera, który wedle informacji autora był wnukiem pewnego Żyda. Tę sensację uzupełnia autor listą wysokich urzędników nazistowskich, którzy podobnie jak Hitler mieli częściowo żydowskie pochodzenie. Nie jest jasne, co ma z tego wyliczenia wynikać. Autor jednocześnie sugeruje, że Żydzi wszędzie się wcisną, że Niemcy nie traktowali poważnie planu eksterminacji i że wszyscy kłamią na ten temat. W Polsce kłamstwa dotyczą w szczególności opinii lansowanych na temat Narodowych Sił Zbrojnych. Ich wypowiedzi antysemickie miały cel propagandowy, a nie programowy - twierdzi autor: "Ostatecznie zaryzykowałbym hipotezę, że antysemityzm Grupy "Szańca", ZJ i NSZ miał charakter czysto teoretyczny, bez praktycznych następstw." (19) Innym rozpowszechnionym kłamstwem jest twierdzenie, że w Oświęcimiu istniał obóz zagłady. Powołując się na pewne niemieckie publikacje, autor twierdzi, że cyklon B był używany do zabijania wszy, a nie do uśmiercania ludzi: "Pomieszczenia uznawane za komory gazowe nie miały stalowych drzwi, nie były uszczelnione, co groziło śmiercią wszystkim znajdującym się w pobliżu, także SS- manom. Ściany nie były pokryte odpowiednią warstwą izolacji, nie było urządzeń zapobiegających kondensacji gazu na ścianach, podłodze, czy suficie. Komory posiadały zupełnie zwyczajną wentylację, całkowicie nieprzydatną do usuwania mieszaniny powietrza i gazu [...]. (23) Dr Ratajczak nie dostrzega, że używany przez niego argument nie tylko podważa twierdzenie o zabijaniu ludzi, ale także o zabijaniu wszy. Jeśli nie było izolacji, ani wentylacji, jeśli SS-mani czuli się zagrożeni i – jak dodaje autor – nie ma na ścianach dostatecznych śladów cyjanowodoru, to znaczy, że komory były w ogóle nie używane. Ich istnienie staje się niepojmowalną zagadką. Autora to nie peszy. Wydaje mu się natomiast niewiarygodne, a nawet humorystyczne, by Niemcy mieli w obozach zabić wielką liczbę ludzi. Znaczyłoby to, że „Niemcy nic tylko gazowali i gazowali". (23) W ustach dziecka taka uwaga mogłaby być dowodem szlachetnej niewinności. U historyka jest poważnym błędem warsztatowym i dowodem nieszlachetnej naiwności w najlepszym razie. Autor jednak z całym przekonaniem wyciąga swe absurdalne wnioski: "Podsumowując ten wątek możemy więc stwierdzić bez popełnienia większego błędu, że cyklon B stosowano w obozach do dezynfekcji, nie zaś mordowania ludzi [...]; łaźnia służyła w obozie do kąpieli, nie była miejscem gdzie mordowano ludzi; opowiadania ocalałych więźniów jakoby widzieli gazowanie ludzi są bezwartościowe." (24) To stwierdzenie jest głęboko oburzające. Autor kwestionuje relacje naocznych świadków, ponieważ nie zgadzają się z gołosłownymi spekulacjami na temat technicznej sprawności systemu zabijania. Historyk wypowiadający się publicznie nie może nie wiedzieć o tym, że istnieją świadectwa pochodzące również od pracowników obozów, potwierdzające istnienie komór gazowych. Raporty pisane jeszcze w okresie działania obozu donoszą o trudnościach finansowych, niewydolności systemu zabijania i usuwania ciał, a także wskazują na zagrożenia, o których wspomina autor. Inne raporty proponują innowacje techniczne i skarżą się na trudność ze znalezieniem chętnych do obsługi systemu zagłady. W niektórych doniesieniach pisze się wprost, że Żydzi wolą dać się zabić niż usunąć stertę zwłok rozkładających się, wydzielających fetor i pokrytych robactwem. Trudno zrozumieć, jak historyk może pominąć takie świadectwa i przyjąć, że masowego zabijania więźniów nie stosowano w Oświęcimiu, ponieważ takie przedsięwzięcie było trudne technicznie i nieestetyczne. W następnym rozdziale autor ubolewa nad tym, że Izrael jest państwem niedemokratycznym, że Żydom daje wysoką zapomogę na osiedlenie, a wyznawców innych religii nie wspiera finansowo. Za coś nienormalnego uważa też obowiązek posiadania dowodów tożsamości. "Podstawowym narzędziem wdrażania dyskryminacji w życiu codziennym są osobiste karty tożsamości, które każdy obywatel musi nosić zawsze przy sobie." (27) Autor nie wspomina o tym, że Izrael ma napięte stosunki z sąsiadami i jest często narażony na akty terroryzmu. Wydziwia nad tym, że zasady ustalania pochodzenia żydowskiego przypominają Ustawy Norymberskie, jakby nie wiedział, że Ustawy Norymberskie przyjęły w tej sprawie tradycyjne przekonania żydowskie, a nie odwrotnie. Jeśli by przyjąć per impossibile, że Tematy niebezpieczne mimo wszystko nie są publikacją antysemicką, to jej sens staje się nielogiczny i zupełnie niezrozumiały. Autor dowodzi w różnych miejscach, że antysemityzm byłby usprawiedliwiony gdyby istniał. Jednocześnie twierdzi (vide przypadek NSZ), że w znanych mu przypadkach antysemityzm nie istnieje, i (co w obrębie tej logiki jest całkiem niedorzeczne), lepiej jest, że nie istnieje.
Merytoryczne niedostatki tego pamfletu propagandowego mogą ocenić historycy. Osobną kwestią jest ujawnienie wątków antysemickich oraz związanego z tą postawą nienaukowego sposobu myślenia autora.

Książka dra Ratajczaka napisana jest z pasją, żarliwie i prowokująco. Autor wykazuje w niej zaangażowanie charakterystyczne dla obrońcy agresywnej tezy, a nie dla bezstronnego badacza prawdy.
Publikacja zawiera inwektywy i pomówienia. Bez żadnego uzasadnienia ewentualni oponenci określani są za pomocą obraźliwych epitetów w rodzaju: "pisarze-kłamcy", "moralna elitka". Autor kwestionuje i dyskredytuje istniejącą naukę i zwolenników tzw. "standardowych teorii".
Autor objawia zupełny brak krytycyzmu wobec cytowanych źródeł. Swym przeciwnikom sugeruje niechęć do Polaków i postawę filosemicką. Cytowanych autorów uznaje za bezstronnych i bezinteresownych naukowców.
Jego książka jest kolekcją niepowiązanych ze sobą faktów pomieszanych ze zmyśleniami ilustrujących tylko jedną tezę: Żydzi są pełni winy i nie chcą się pokajać. Autor kolejno twierdzi, że Żydzi szkalowali Polaków, stworzyli komunizm, wdarli się do NSDAP, obrzucali obelgami chrześcijan, stworzyli plotkę o polskim antysemityzmie, dramatyzowali higieniczne zabiegi w Oświęcimiu i założyli nacjonalistyczne państwo. Taka seria oskarżeń ma cechy maniackiego myślenia.
Chaotyczne wyliczanie żydowskich niegodziwości jest oczyszczone z najskromniejszej choćby próby zrozumienia i zinterpretowania tła wydarzeń. Jest prawdą, że Żydzi rzucali obelgi na chrześcijan i że mieli kościoły w pogardzie. Autor ma prawo o tym pisać. Chrześcijanie jednak w podobny sposób traktowali Żydów, a na przykład Jan Chryzostom używał epitetów równie barwnych, co zapalczywi rabini. Jeśli autor pisze o jednym, powinien pisać o drugim. Licytowanie się w nienawiści nie ma sensu, ale sugestia autora, że Żydzi okazywali większą nienawiść chrześcijanom, niż to się działo odwrotnie, jest zupełnie gołosłowna. Inkwizycja paliła Żydów na stosie za odmowę porzucenia wiary, a Żydzi podobnych metod nigdy nie stosowali. Przemilczanie takich faktów jest dowodem stronniczości autora.
Autor nie ma prawa nazwać swej pracy obiektywnym zreferowaniem "stosunków polsko- żydowskich". Choć deklaruje, że chodzi mu o ustalenie prawdy, zawsze przytacza fakty selektywnie i tendencyjnie, ilustrując tylko jedną tezę Żydzi są pełni winy i nie chcą się pokajać. Swój zabieg tłumaczy chęcią zrównoważenia filosemickich tendencji w badaniach historycznych. Jednak każdy autor, bez względu na to, czy zajmuje się historią, czy inną dziedziną humanistyki - musi rozumieć, że nie da się jednocześnie wyrównywać zaniedbań przez stronnicze naświetlenie faktów i prezentować obiektywnego obrazu świata. Kto ma oba cele na uwadze, dobrowolnie rezygnuje z pierwszego, ponieważ rozumie, że obiektywny obraz zaprowadza najlepszą równowagę, jaką można sobie wymarzyć. Dr Ratajczak tego nie rozumie.
Autor znajduje upodobanie w szokowaniu i epatowaniu skandalami. Chce rzekomo przerwać zmowę milczenia na temat krętactw żydowskich i w tym celu gotów jest nawet lansować zupełnie niedorzeczne twierdzenie, że na przykład Żydzi wdarli się do NSDAP, lub że Hitler nie miał żydowskiego dziadka. Nawet gdyby to była prawda, to nic by z tego nie wynikało. Ani to nie kompromituje Hitlera, ani nie wyjaśnia jego chorobliwego antysemityzmu, ani go z niego nie usprawiedliwia.
W wielu miejscach autor dopuszcza się jawnych nielogiczności lub niedorzeczności. Talmud rzekomo "zrywa wszelkie braterskie więzi" (14) z chrześcijaństwem, ponieważ zachowuje swą dawną treść i nie odpowiada żadnym przyjaznym gestem na słowa Jana Pawła II o tym, że Żydzi są "starszymi braćmi" chrześcijan. Za hipotezą o żydowskim pochodzeniu Hitlera "przemawiają moim zdaniem trzy bezsporne fakty" - pisze autor (16). Owe bezsporne fakty, to (1) babka Hitlera miała nieślubne dziecko, (2) pewien Niemiec w obecności dwóch świadków wystąpił o notarialne poświadczenie faktu, że on jest ojcem nieślubnego dziecka, (3) na utrzymanie nieletniego Adolfa łożył przez jakiś czas pieniądze Żyd Frankenberg. Ten wywód absolutnie niczego nie udowadnia. Frankenberg mógł płacić komu chciał. Jeśli płacił ojcu Adolfa można równie dobrze wnioskować, że chciał mu pomóc, co że był przez niego szantażowany lub, że nie chciał go rozpić za własne pieniądze. Jednak zupełnie kuriozalne jest twierdzenie (2), że ten, kto żąda notarialnego potwierdzenia ojcostwa z konieczności kłamie i daje dowód, że nie jest ojcem, ponieważ prawdziwi ojcowie nie występują o notarialne potwierdzenie swojego pokrewieństwa.
Pamflet dr. Ratajczaka zawiera nieweryfikowalne pomówienia i jawne fałsze. "Samo imię Jezus (Jeszu) jest dla Żydów symbolem tego, co ohydne, wstrętne. Hebrajska forma imienia Jezus interpretowana była jako akronim przekleństwa: - niech imię jego i pamięć o nim zostaną wymazane" (15). Co znaczy takie oskarżenie? Że każdy Żyd, czy może każdy pobożny Żyd nienawidzi Jezusa, i gdy szuka słowa na coś, co budzi jego niechęć to przychodzi mu do głowy tylko "Jeszu"? Jest to jawna nieprawda i bzdura. Podobnie Marks pomawiany jest o to, że nienawidził żydostwa i chrześcijaństwa. (12) To zupełna nieprawda. Marks interpretował religię jako pewną formę zafałszowanej świadomości, jak systematyczne "ułatwienie" myślenia i uproszczony obraz świata. Nazwał religię "opium dla ludzi" i wyśmiewał dewocje. Nigdy jednak nie wyrażał postawy nacechowanej nienawiścią wobec religii. Szczytem butnej niedorzeczności jest twierdzenie, że w Oświęcimiu nie było obozu zagłady.
W pewnych miejscach dr Ratajczak wypowiada jawnie antysemickie poglądy. Naprawa stosunków między chrześcijaństwem a judaizmem "leży moim zdaniem poza mentalno- ideologiczno-religijnymi możliwościami Żydów..." Twierdzenia tego nie neutralizuje zdawkowy i natychmiast dezawuowany komplement: "tego zdolnego i ciekawego narodu, naznaczonego wszelako grzechem pychy i arogancji".
Praca dr. Ratajczaka nie zawiera żadnych istotnych treści poznawczych. W sytuacji, gdy relacje między kulturą Żydowską i chrześcijańską są już naznaczone licznymi trudnościami i brakiem wzajemnego zrozumienia, dr Ratajczak sieje dodatkowe nieporozumienia głosząc obraźliwe twierdzenia na temat Żydów. Ponadto nie wyjaśnia żadnego problemu i żadnego z trudnych zagadnień. jego praca jest poznawczo całkowicie jałowa.
Natomiast jego paszkwilanckie uwagi pod adresem Żydów, ich tradycji, religii, kultury i roli w polityce, wyraźnie prowadzą do wzmocnienia nietolerancji i ksenofobii. Temu efektowi nie ulegną czytelnicy uodpornieni na gołosłowne sugestie autora, konsekwentnie odmawiający zaufania do jego kompetencji i rzetelności. Książki przed których wpływem czytelnik musi się bronić, mamy prawo uznać za szkodliwe intelektualnie i przynoszące wstyd autorowi.
  Środowisko akademickie ma prawo uznać publikację dr. Ratajczaka za urągającą standardom pracy naukowej. Prace takie są szkodliwe, szerzą ksenofobię i nietolerancję. Ich opublikowanie nie usprawiedliwia ani prawo do swobody wypowiedzi, ani do wyważonej krytyki negatywnych zjawisk w życiu mniejszości społecznych. Środowisko akademickie nie powinno akceptować bezkarnego wzniecania nienawiści do żadnej grupy społecznej za pomocą insynuacji, pomówień, dowolnych spekulacji i ryzykanckich hipotez.