Gorzkie prawdy

JÓZEFA HENNELOWA

 

Przyjąć werdykt demokracji, jakim są wyniki wyborów, to jedno, a wyciągnąć stąd wnioski odnośnie społecznych intencji, postaw i potrzeb, to coś zupełnie innego. W mnożących się komentarzach i pośpiesznych analizach szukających odpowiedzi na pytanie, dlaczego, po pierwsze, tak drastycznie przegrała formacja postsolidarnościowa, a po drugie, dlaczego wyborcy w tak wielkiej liczbie udzielili mandatu ugrupowaniom zarówno mało znanym jak ekstremalnym, widać tu coraz wyraźniej dwie różne postawy: pierwszą jest szukanie sprawców poza samymi przegrywającymi, a więc usprawiedliwianie się, drugą – bicie się w piersi, samooskarżenie, kładące nacisk na dojście do głosu elektoratu niezadowolonych (czy ostrzej – wykluczonych).
Tak więc już słychać oskarżanie mediów jako propagandzistów klęski, która wcale klęską nie była, przeciwnie, „sukcesem czterech trudnych a wielkich reform” (żeby raz jeszcze zacytować ten najbardziej znany zwrot). Media miały zniechęcać i straszyć, media także kreowały nowych najdziwniejszych zbawców. To oskarżenie ma wyraźne zabarwienie polityczne – płynie głównie ze strony zwolenników przegranej formacji, uważających publiczne radio i telewizję za trwały bastion lewicy. Jeśli sami przegrani za coś się kajają, to tylko za niedostateczny kontakt z tymi, dla których się trudzili, a więc skrótowo – za brak dostatecznie przekonującej propagandy sukcesu.
Bicie się w piersi odnosi się do uznania za fakt niewątpliwy istnienia rzeszy pokrzywdzonych przez transformację, rzeszy nieporównanie liczniejszej od tych, co na niej skorzystali, która to rzesza wreszcie dała o sobie znać tak dobitnie, ale sprawiedliwie (co nie oznacza, że nowych wyborów dokonała najtrafniej, ale to już kwestia na jutro dopiero). Jeden z hierarchów w radiowej rozmowie sformułował to dobitnie: „przegrali na własne życzenie”. Z tak przyjętej odpowiedzi wypływają oczywiście wnioski daleko idące, gdy chodzi o programy na przyszłość.
Otóż obie te odpowiedzi na pytanie o przyczyny i znaczenie wyników wyborów 23 września zawierają tylko część prawdy. Jest ona bowiem o wiele bardziej gorzka, ale musi być wypowiedziana cała, po to, by konkluzje dały się jasno wyprowadzić. Najkrócej mówiąc, oskarżeniowy nurt był dziełem nie tylko lewicowych mediów, lecz w ogóle pewnej szkoły postaw agresywnych, bazujących na najłatwiejszej i najpłytszej atrakcyjności pogardy, fobii, niechęci do tych, którzy budzą w innych poczucie niższości. Zaś stan autentycznych niepokojów społecznych uzupełniał się w znacznej mierze hodowaną bez przeszkód postawą wszechobecnej roszczeniowości. Takiej, która dochodzi do głosu niejako niezależnie od rzeczywistości. 
Podejmuję się (tylko po co?) zestawić długą listę cytatów i tekstów wymierzanych przez te cztery lata (a i grubo wcześniej) w część przynajmniej formacji solidarnościowych, i to nie w zasadniczych polemikach, lecz czysto emocjonalnie, włącznie z wybrzydzaniem się na „elity”, co samo starczało za epitet. Żaden z tych cytatów i tekstów nie musiałby pochodzić ani z „Trybuny”, ani z telewizji publicznej, lecz z mediów prawicowych wyłącznie, i nawet bardzo ideowych. Niech to będzie raz powiedziane pełnym głosem: najostrzejsze werbalnie i najmniej umotywowane ataki na rząd premiera Buzka i na niego samego rozlegały się przez ostatnie miesiące na antenie Radia Maryja. O kalumniach na Unię Wolności już nawet wspominać nie warto. A lansowane tam pełnym głosem nowe ugrupowania „narodowo-katolickie” taką postawę agresywnej negacji „okrągłostołowych pseudo-elit” mają przecież wpisaną w program.
Roszczeniowość postaw społeczeństwa nie wymaga chyba dowodzenia. Wystarczy zsumować te świadczenia, które przez ubiegłe cztery lata były realizowane i pomnażane, i zestawić je z poziomem niezadowolenia istniejącego dalej. Wystarczy także spojrzeć na zakres oczekiwań, które przyobiecują spełnić niektóre tak szeroko teraz poparte nowe ugrupowania: minimum socjalne, rekompensata za rozwiązanie PGRów, bezterminowe zasiłki dla bezrobotnych, oczywiście indeksacja płac, odszkodowania za deportacje wojenne i powojenne, uwłaszczenie powszechne itd. Nikt popierający takie programy nie pytał oczywiście, z czego miałyby zostać pokryte, a jedyną zgodą na przyjęcie konsekwencji gigantycznego deficytu finansów państwa była czysto bolszewicka zgoda na „odebranie bogatym” albo władzy (progresja podatkowa, naruszenie rezerw dewizowych NBP, lustracja stanu wzbogacenia się). Te ostatnie przykłady – figurujące w programie tak popartej Ligi Polskich Rodzin – mają zresztą pośrednio również owo zabarwienie agresji wobec znienawidzonych bogatych, którzy „po naszych plecach” itd. Nie wymyśliłam tej retoryki, jest ona własnością wybranego właśnie tłumem głosów prawicowego posła z Rzeszowa.
Gorzkie to stwierdzenia, ale jeśli mamy naprawdę myśleć o przyszłości, co jest dziś najpilniejszą potrzebą obywatelską, prawdy te muszą być przyjęte. Społeczeństwo nie jest tylko nieszczęśliwe i godne współczucia. Nurtują je także schorzenia. Ktoś musi za to brać odpowiedzialność. Taką na przykład odpowiedzialność za obecność w Sejmie Ligi Polskich Rodzin musi wziąć Kościół, bo to instytucja kościelna, Radio Maryja, powołała ją do życia. Teraz się rozstrzygnie, czy odegra rolę niszczycielską czy pozytywną. Czy potrafi coś stworzyć dobrego dla Polski, czy tylko ogłaszać manifestacyjne hasła usiane retoryką religijną. Czy będzie czynnikiem spajania, czy rozkładu. Jeszcze trudniejsze będzie powstrzymanie fali roszczeń i buntów przeciwko jakimkolwiek utrudnieniom życia, narzuconym przez kryzys, który jest faktem i którego przezwyciężenie rozstrzygnie być może o polskim być albo nie być. Tylko autorytety mogą znaleźć tutaj posłuch, oby większy niż wtedy, gdy z nadmiernym pośpiechem i doprawdy nazbyt często wypowiadają się na tematy polityczne. 
„Był okręt, który zwał się Purpura” – tak zaczynała się sienkiewiczowska przypowieść o Polsce. Dziś obraz okrętu nie pasuje, zbyt jest patetyczny, ale reszta się zgadza. Morze sytuacji światowej jeszcze mniej spokojne niż wtedy, a polski statek nadwerężony i nie bardzo wiadomo, czy ktoś trzyma ster i czy załoga będzie chciała kogokolwiek słuchać. To nie jest dobra wróżba. Oby jak najprędzej przestała być aktualna.

 

 

 

 

 

do góry

 

© 2000 Tygodnik Powszechny
Szczegółowe informacje o Redakcji; e-mail: redakcja@tygodnik.com.pl